Jedyne, czego chce, to jak najmniej się męczyć, mieć 35-godzinny tydzień pracy, a do tego jeszcze 35 dni urlopu w roku i zająć się wytchnieniem. Jest to o tyle dziwne, że w kampanii wyborczej kandydaci – jeśli zależy im na wynikach – „gryzą trawę” (i siebie nawzajem), a pracują to 35 godzin na dobę, a nie w tygodniu. Kampania polityczna oparta na wypoczynku jest ewenementem wyjątkowym nawet jak na ewenement.
Celowanie tej formacji w sześć procent poparcia pozwala jej zgłaszać dowolne postulaty, które i tak w każdym przypadku pozostaną niezrealizowane (bo przez kogo?) i aż dziw, że na pracę nie chcą przeznaczyć jednego dnia w tygodniu, bo po co aż cztery… Dobrze rozumiemy, że wygranie przez nich wyborów uniemożliwiłoby im wypoczynek w postulowanej dawce i wkładanie w tę działalność jak najmniejszej pracy muszą zacząć już teraz.
Mówiąc szczerze, na wyniku Czarzastego, Biedronia czy Zandberga tak mi znowu nie zależy i mało mnie obchodzi ich plan na życie bez pracy, gdyby nie to, że tak rozleniwiony (czy to pochodzi od Lenina?) komponent lewicowy jest dużym ciosem w naszą sytuację ogólną. Działacze ci bowiem wraz z sobą próbują zdemotywować do pracy całą tę formację: przed wyborami zamknęli na wszelki wypadek swój organ prasowy – Trybunę, a jedyny tygodnik tej proweniencji, czyli Przegląd, musi zbierać fundusze na swe wydawanie wśród czytelników, oficjalnie odmawiając poparcia dla tego rodzaju list lewicowych w wyborach parlamentarnych.
Skrócenie tygodnia pracy proponuje lewica, a przez pewien czas również PO. Sęk w tym, że zainteresowani nie okazują zbytniego entuzjazmu do tych pomysłów. 🙂
— Rysiomak (@rysiomak_pl) September 21, 2023
Z pewnością wiele rzeczy, jakimi zajmuje się lewica, wystarczyłoby robić i po pracy, a jednak mimo wszystko – gdyby poważnie wykonywała swe obowiązki, co w przypadku jej preferencji wydaje się żartem – miałaby coś dobrego do zrobienia. W ciszy i nie niepokojona przez nikogo wystartowała choćby inicjatywa prowadząca do odtworzenia w Polsce ni mniej, ni więcej, tylko warstwy magnatów! Rząd PiS-u – alarmuje jednak nie odpoczywająca lewica, ale Tygodnik Powszechny – „ustawą tworzy podwaliny dla nowej polskiej oligarchii”, „pozwalającą najbogatszym rodom stać się jeszcze możniejszymi”.
Kluczem, a może raczej kluczykiem albo Kulczykiem projektu, jest tu słowo „ród”. Ma pozwalać dziedziczyć wielkie majątki na zupełnie odrębnych zasadach, „wykazujących uderzające podobieństwo” – uwaga, uwaga – „do ordynacji rodowej z czasów I Rzeczpospolitej”: „W trosce o integralność wielkich majątków magnackich stworzono wówczas konstrukcję też nie do końca zgodną z ówczesnym polskim systemem prawnym, za to doskonale broniącą stanu posiadania rodu”. To właśnie zrodziło magnackie fortuny: majątek zawsze przechodził w drodze dziedziczenia w całości na określoną osobę, na której „spoczywał obowiązek utrzymywania najbliższej rodziny, a która nie miała prawa uszczuplać go i wyprzedawać”.
Dla podkreślenia podobieństwa dzisiejszy pisowski ustawodawca i obecnie wybrał sąd w Piotrkowie Trybunalskim jako właściwy do rejestracji fundacji rodzinnych, dokładnie tak jak w 1578 roku (!) ustalił to Trybunał Główny Koronny, obradując nad prawem ziemskim. Od wejścia w życie ustawy o „fundacjach rodzinnych” w maju tego roku powstało ich już 64, a kolejnych 300 czeka w sądzie na swoją kolej. Kancelarie prawne mówią o niespotykanym boomie na odtwarzanie magnaterii w Polsce i już widać, że wiele osób chciałoby zostać tym wymarłym gatunkiem.
Do tego – jak wyjaśnia Marek Rabij w Tygodniku Powszechnym – fundacje „będą przyspieszać i tak szybko zachodzącą koncentrację majątku w rękach najbogatszych Polaków”, a to dzięki możliwości wyprowadzania do niej majątku w taki sposób, aby można było „inwestować w akcje, obligacje oraz udzielać pożyczek w sposób całkowicie zwolniony od podatku”.
Czy Lewica jest za wprowadzeniem wolnych sobót bo od 1990 roku nie mogę się doczekać a i jeszcze chciałem zapytać kiedy będzie 8 godzinny czas pracy?
— Azi (@spayki0721) September 16, 2023
Oprócz tych wygodnych sztuczek księgowych fundacja zapewnia pełne zamknięcie się beneficjentów w swoim gronie, np. „jej założyciel, będący wziętym prawnikiem czy medykiem, może zamknąć dostęp do jej zasobów potomkom niebędącym adwokatami lub lekarzami”. Jeśli się uprze, może również uzależnić prawo do bycia beneficjentem fundacji od wyznawanej religii albo narodowości.
PiS jako promotor rodów magnackich we współczesnej Polsce, doprowadzający do tego, „by ci, którzy mają najwięcej, oddawali biedniejszym od siebie jeszcze mniej niż dotychczas”, to niezła ironia historii. Tygodnik Powszechny zilustrował artykuł o tym zdjęciem jachtu Sebastiana Kulczyka. Nikt nigdy nie pomógł mu w jego interesach tak bardzo, jak rząd PiS-u, ogłaszając, że przejmie wszystkie zobowiązania finansowe od właścicieli autostrad i można to nawet przeliczyć na pieniądze (po dłuższym liczeniu). Dzięki tej dobrowolnej pomocy PiS-u swoje udziały w Autostradzie Wielkopolskiej Kulczykowi udało się sprzedać zaraz zagranicznemu inwestorowi z wielkim zyskiem.
Co ma do tego lewica, od której zaczęliśmy? Ano właśnie nic. Nie bije na alarm, nie demaskuje planów remagnateryzacji Polski. Nie pracuje aż tyle, aby to w ogóle zauważyć. Może dlatego, że rodzina Kulczyków wspiera różne lewicowe akcje. Naturalnie nie te w obronie ludzi pracy, ale raczej ludzi po pracy: różne modne emancypacje i mniejszości, które ich majątku nie uszczuplą.