Dramat rozegrał się w nocy z 27 na 28 sierpnia 2005 roku lub nad ranem na łódzkim osiedlu Dąbrowa – ogromnym blokowisku z czasów gierkowskiego boomu budowlanego. Tuż po godz. 7 rano mieszkanka bloku przy ul. Staffa 8 wyszła wynieść śmieci. Gdy otworzyła pojemnik zsypowy, zamarła – z wnętrza wystawała ludzka noga. Na stosie odpadków leżał zakrwawiony, charczący mężczyzna z poważnymi obrażeniami głowy. Kobieta porzuciła wiadro i wstrząśnięta natychmiast wezwała pogotowie oraz policję.
Umierający mężczyzna trafił do szpitala im. Kopernika, gdzie przez kilkadziesiąt godzin trwała dramatyczna walka o jego życie. Niestety, nie odzyskał przytomności i zmarł dwa dni później. Policja zabezpieczyła ślady, choć szybko stało się jasne, że śmietnik nie był miejscem napaści – ofiarę prawdopodobnie przeniesiono tam po fakcie. Ustalenie tożsamości było trudne, bo przy mężczyźnie nie znaleziono żadnych dokumentów. Gdy wkrótce rodzina zaczęła poszukiwać w łódzkich szpitalach zaginionego bliskiego, potwierdzono, że ofiarą był 58-letni Stefan P., mieszkaniec osiedla Kurak. Jak zapisano w aktach: Spokojny, nikomu niewadzący, lubiany przez sąsiadów. Nigdy nie miał konfliktów, nikomu nic nie był winien.
Dzięki rodzinie ustalono, co zrabowano ofierze: zegarek, papierośnicę, zapalniczkę i pasek do spodni. Co zaskakujące, na nogach miał cudze buty. Motyw rabunkowy był oczywisty. Początkowo podejrzewano, że sprawcą mógł być zbieracz surowców wtórnych, który napadł pijanego mężczyznę. Z dochodzenia wynikało, że feralnego wieczoru Stefan P. był na urodzinach przyjaciela przy ul. Morcinka na Zarzewie. Alkohol lał się obficie. Około godz. 23 mocno już wstawiony Stefan postanowił wracać do domu. Gospodarz doradzał taksówkę, ale Stefan wybrał ponadtrzykilometrową pieszą wędrówkę. Nigdy nie ustalono, jaką drogą szedł i dlaczego zamiast na Kuraku znalazł się na Dąbrowie. Tam natknął się na swoich oprawców.
Śledztwo nie przyniosło przełomu. Przesłuchano wielu mieszkańców bloku przy ul. Staffa, ale nikt nic nie słyszał ani nie zauważył niczego podejrzanego. Ustalono, że kontener, w którym znaleziono Stefana, nie pochodził z tego osiedla – musiał zostać przetoczony z innego miejsca, co najmniej 200 metrów dalej.
Łódzkie media opublikowały apele, szczególnie kierowane do mieszkańców Dąbrowy, z nadzieją, że ktoś przypomni sobie coś z nocy z soboty na niedzielę. Niestety, mimo publikacji nie pojawiły się żadne istotne informacje.
Kilka miesięcy później, 16 stycznia 2006 r., na prośbę łódzkiej policji zaprezentowałem sprawę Stefana P. w programie na antenie TVP2. Pokazaliśmy zdjęcie ofiary, przypuszczalną trasę, którą zamordowany mógł pokonać, oraz nienależące do niego buty. Na życzenie śledczych wprowadziliśmy do inscenizacji pewne zmiany odbiegające od oficjalnych ustaleń.
Zaledwie pięć dni po emisji otrzymałem wiadomość: sprawcy zostali zatrzymani. Magazyn Kryminalny „997” po raz kolejny okazał się skutecznym wsparciem dla śledczych. Po programie zgłosił się telewidz, którego informacje doprowadziły do aresztowania pięciorga młodocianych mieszkańców Łodzi – w tym jednej dziewczyny. Wszyscy mieli po 16 lat. Czterech zatrzymano w domach, piątą osobę w piekarni, gdzie pracowała. Zaskoczeni aresztowaniami przyznali się do winy i szczegółowo opisali przebieg tragicznej nocy.
Od sobotniego popołudnia włóczyli się bez celu po Dąbrowie, z piwem w ręku. Wieczorem sięgnęli po mocniejsze trunki, a gdy skończyły się pieniądze, zaczęli szukać „sponsora”. Wtedy w parku pojawił się pijany Stefan P. Zaczepili go i zażądali gotówki. Gdy odmówił, rzucili się na niego. Pierwszy uderzył „Śmietana”, potem dołączyli pozostali. Stefan padł na ziemię, a oni odeszli, nie sprawdzając, czy żyje. Za skradzione kilkadziesiąt złotych kupili alkohol w nocnym sklepie. Po chwili wrócili na miejsce. Stefan, zakrwawiony, siedział na ławce. Widok ten ich rozwścieczył – zaatakowali go ponownie, brutalnie bijąc po całym ciele. Gdy przestał się ruszać, postanowili zatrzeć ślady. Przyciągnęli kontener ze śmieciami i wrzucili ciało do środka, przeciągając pojemnik prawie o 200 metrów.
Z moich notatek wynika, że sprawcy nie byli wcześniej notowani. Jako nieletni trafili przed sąd rodzinny, który skierował ich do poprawczaka – do czasu osiągnięcia pełnoletności.