Ponad 18 minut trwały „oklaski i łzy” po premierze konkursowego dzieła W pokoju obok, którego lejtmotywem jest eutanazja. – Może ona dotyczyć każdego z nas – w wywiadach podkreślał reżyser, dla którego 81. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji był sentymentalnym przeżyciem, powrotem do wczesnej kariery. W 1983 roku zaprezentował bowiem na najstarszym festiwalu dożów kinematografii Pośród ciemności, „emblematyczne dzieło, które wywołało na lagunie poruszenie; groteskowy, pełen pasji melodramat”, zaś w 1988 dostał tam medalową Złotą Osellę (Premio Osella) za najlepszy scenariusz do filmu Kobiety na skraju załamania nerwowego. W tym samym roku kultową nagrodę za kreację aktorską zgarnęła Isabelle Huppert, tegoroczna przewodnicząca czcigodnego weneckiego jury, którego członkinią była Agnieszka Holland.
„Wszystko płynie”
Historia zatoczyła koło, przy czym to po reżyserze bardziej było widać upływ czasu; jego bujna kruczoczarna czupryna stała się biała niczym śnieg. Sam laureat nie ma z tym problemu, pogodził się, że – jak w aforyzmie przypisywanym Heraklitowi – „wszystko płynie”. Kiedy przybył do Wenecji tuż przed swoją siedemdziesiątką, aby odebrać Lwa totalnego za dorobek, komentował: – Dziś moje włosy są bielsze. Czuję, że czas mija. Jedno, mimo upływających lat, nie zmienia się u hiszpańskiego artysty: poczucie niedosytu, chroniczne nieusatysfakcjonowanie. – Brak zadowolenia jest wpisany w mój sposób bycia – tłumaczył. Nie chodzi o jakieś konkretne aspekty egzystencji, tylko o ogólny stan percepcji rzeczywistości. Ten krytyczny odbiór jest jednak jego siłą, napędza go do kolejnych przedsięwzięć.
Festiwalowy film pod wieloma względami był nowością i swoistym debiutem, strzałą Amora wycelowaną w Hollywood. Po próbkach z krótszymi formami reżyser poczuł się na siłach, aby z Julianne Moore i Tildą Swinton stworzyć coś odpowiedniego także na rynek amerykański, oryginalnie po angielsku. Okazało się, że pod względem językowym inicjatywa nie była tak karkołomna jak z uwagi na fabułę, na bliskość tabu śmierci. Nagrodzony autor chciał snuć opowieść „o umierającej osobie, o nas i kończącym się świecie, ale w pozytywnym tonie”. Laur od jury i nagrzane klaskaniem dłonie publiczności przemawiałyby za tym, że mu się to udało – że przekonał do filmu, zarówno „podejmując wątek wspomaganego umierania ze śmiałą wrażliwością”, jak podsumował kanał informacyjny it.euronews.com, jak i niechęcią wobec „militarnej leksyki walki z rakiem oraz pokazaniem śmierci jako antagonisty hiperkonsumpcji i hiperprodukcji”, co zaznaczał portal ondacinema.it – lecz nie do końca, bo roztrajkotały się również głosy krytyczne.
Najbardziej zganiono otwarte wspieranie kampanii na rzecz legalności dobrowolnej śmierci, instrumentalne użycie sztuki i trywializowanie spraw doniosłych. Szczególnie surowy był katolicki dziennik Avvenire, który wytknął obrazowi „uproszczone i tylko pozornie ludzkie rozwiązanie złożonych problemów”, a reżyserowi, że „wzywa do wprowadzenia ustawy o eutanazji filmem, który powinien poruszać, ale tak naprawdę jest znacznie mniej ciepły niż inne jego dotychczasowe dzieła”. Dalej recenzja była jednoznacznie miażdżąca: „Nie jest to zatem film wielki ani arcydzieło”.
Ateista i gej
Hiszpański reżyser jest zdeklarowanym ateistą i osobą homoseksualną, nieraz zadrapał Kościół kontrowersyjnymi motywami w swoich narracjach filmowych i wypowiedziach publicznych. W okresie, gdy brał udział w konkursie w Cannes z Bólem i blaskiem, wyznał magazynowi „Vanity Fair”: – Wszyscy twierdzą, że Kościół robi postępy, ale ja tego nie widzę. To samo tyczy się roli kobiet, które nie mogą odprawiać mszy. Almodóvar nie ufa instytucji Kościoła, bo zraził się do niej jako uczeń placówek katolickich: – Na pewno nie pragnąłem zostać księdzem, za to bardzo chciałem wyjaśnić moje wczesne wątpliwości dotyczące istnienia Boga i sensu życia, lecz zrobili ze mnie pozbawione kultury i nieświadome dziecko, które spędzało czas, śpiewając, bo miało zupełnie nieodpowiednich nauczycieli. Braki w edukacji nie były najgorsze: w internacie kipiało strachem od przemocy i molestowania. Reżyser zapamiętał co najmniej dwudziestu rówieśników, którzy tego doświadczyli: – Mnie też próbowali omamić, ale udawało mi się uciec. Na dziedzińcu był ksiądz, który zawsze podawał mi rękę, żebym mógł ją pocałować. Nigdy nie całowałem tej ręki. Uciekałem. Oprócz paniki dominującą emocją tamtych chwil była frustracja związana z brakiem kary dla winowajców: – Pogłoski o molestowaniu docierały poza mury kolegium salezjanów i przypadki były liczne, a jak interweniowali? Żadnej kary. Tak zawsze było: kryją się nawzajem. Tak robili i robią. Tajemnicę molestowania, jakiego doznał, raz zdecydował się wyjawić spowiednikowi. Niczego tą szczerością nie osiągnął: – Duchowny poprosił mnie o zrozumienie i powiedział, bym z nikim o tym nie rozmawiał.
Po takich traumatycznych przejściach jego wyznaniem stał się zawód, który uprawia; uwierzył jedynie w powołanie artystyczne i to dla niego opuścił rodzinne miasteczko Calzada de Calatrava, aby zatracić się w ekscesach Madrytu: – Miałem bardzo wyraźne powołanie: chciałem być reżyserem. I nie miałem nikogo, kto ułatwiłby mi tę drogę. Wiedziałem, że sukces lub porażka zależą tylko ode mnie. Postawił na swoim, zdobywając uznanie Wysokimi obcasami, Wszystko o mojej matce, Porozmawiaj z nią. Zanim całkowicie poświęcił się filmowi, stawiał pierwsze kroki jako wokalista duetu, występując w czarnej mini. Sukcesowi niezmiennie towarzyszy obsesyjna dyskrecja co do sfery osobistej, ale wiadomo, że najbliższym mu człowiekiem od ponad dwóch dekad jest Fernando Iglesias Mas. Jak donosi La Razón, tworzą związek nieregularny, przeplatany rozstaniami, rozwijany pod osobnymi adresami.