Marek M. (niedawno skończył 71 lat) znany przed laty jako „Oczko” nie będzie się cieszył gangsterską emeryturą i nie spędzi jesieni życia w tropikach, w luksusowych warunkach. Dwa wielkie nielegalne biznesy, które miały mu zapewnić dostatek do ostatnich dni, w ciągu kilku tygodni rozsypały się jak domek z kart, a sam M. zamienił wygodne życie na cias ną celę aresztu. Policjanci, którzy pracowali nad jego sprawą, uważają, że to jego ostatni adres. W jego wieku każdy wyrok może się okazać już dożywociem – mówią.
Przerwany interes
Był wtorek 9 września, piękny, słoneczny poranek. Rankiem na eleganckie osiedle na warszawskim Wilanowie podjechały nieoznakowane furgonetki policyjne. Chwilę później do jednego z mieszkań wpadli z hukiem zamaskowani komandosi z Biura Operacji Antyterrorystycznych. Niczego się niespodziewającego M. powalono na ziemię, a na jego rękach zatrzasnęły się kajdanki. Dowódca zastępu policjantów rutynowo pokazał „Oczce” nakaz jego zatrzymania podpisany przez prokuratora Śląskiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej. Wynikało z niego, że M. podejrzany jest o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą o charakterze międzynarodowym, która wprowadziła do obrotu 10 kilogramów kokainy. – Podczas jazdy do Katowic „Oczko” zachowywał się bardzo spokojnie i grzecznie – relacjonuje znający sprawę oficer CBŚP. Nie wiedział, że w kolejnych policyjnych samochodach na spotkanie z prokuratorem jadą jego dwaj najbliżsi kompani: Daniel S. i Marcin K. Prokurator zarzucił im, że byli członkami grupy narkotykowej kierowanej przez „Oczkę” i odegrali swoją rolę we wprowadzeniu na rynek ogromnej ilości kokainy.
Subskrybuj