50-letni Leszek G. był osobą bardzo skrytą, nawet dla najbliższych. Mieszkał w Strzałkowie, pracował jako formiarz w poznańskiej odlewni przy ul. Krańcowej, do której codziennie dojeżdżał firmowym busem. Kilka lat wcześniej rozwiódł się, a jego żona wyjechała z kraju. Opiekował się 21-letnim synem oraz dwiema nieletnimi córkami z rodziny, która tragicznie zmarła. W wychowaniu dzieci wspierała go bezinteresownie pani Irena, sąsiadka ze Strzałkowa. Od dekady dwa razy w roku wyjeżdżał na kilka tygodni do pracy w niemieckiej winnicy u stałego pracodawcy – często korzystając z bezpłatnego urlopu.
26 października 2006 r. Leszek G. jak zwykle wsiadł do busa przed domem i pojechał do pracy. W drodze powrotnej otrzymał SMS-a, ale nie potrafił przesunąć tekstu, by przeczytać całość, więc poprosił kolegę o pokazanie, jak to zrobić, a ten pomógł, nie zaglądając w treść wiadomości. Po jej odczytaniu Leszek powiedział: Wieczorem wybieram się do Poznania, jutro raczej nie będę z wami jechał. W domu poinformował syna i panią Irenę, że zamierza pojechać do Poznania, żeby odebrać dług.
Leszek G. od roku próbował odzyskać 1500 euro od nieznanego dziś dłużnika z Poznania. O sprawie wiedzieli jego syn i pani Irena. Tego dnia chciał zabrać ze sobą kolegę ze Strzałkowa, ale nie zastał go – telefon odebrała żona. Wahał się co do wyjazdu, mówiąc, że może odbierze pieniądze jutro, wychodząc na chwilę z pracy. To sugeruje, że dłużnik mieszkał blisko zakładu przy ul. Krańcowej. Ostatecznie jednak zdecydował się pojechać wieczorem pociągiem, mimo że miał samochód. Odjechał ze Strzałkowa o 20.25, prawdopodobnie wysiadł na stacji Poznań Wschodni – niedaleko miejsca pracy.
Nie wiadomo, co Leszek G. robił do godz. 23. Kilka minut po tej godzinie zadzwonił do syna, informując, że wróci później. Po kilkunastu minutach ponownie się skontaktował – powiedział, że nie wraca na noc, co sugeruje, że spotkał się z kimś i zmienił plany. Rano, 27 października, nie wsiadł do busa w Strzałkowie, ale nie wzbudziło to niepokoju – dzień wcześniej zapowiadał możliwą nieobecność. Zakładano, że został w Poznaniu i uda się prosto do pracy. Jednak w pracy się nie pojawił, co również nie wywołało podejrzeń.

mieszkaniec Strzałkowa. Wzrost
165 – 170 cm. Szczupły. Ubrany był
w brązową kurtkę, jasne spodnie
i koszulę jak na fotografii
27 października o godz. 17.15 mieszkanka Poznania zgłosiła policji, że jej dzieci znalazły ciało mężczyzny w krzakach przy pustym parkingu na skrzyżowaniu ulic Krańcowej i Wileńskiej. Denat miał rany kłute szyi i brzucha, w ręku trzymał kuchenny nóż z drewnianą rękojeścią, prawdopodobnie wyciągnięty z własnego ciała. Brakowało jednego buta – odnaleziono go 70 metrów dalej, bez śladów walki czy wleczenia. W kieszeni znaleziono bilet kolejowy ze Strzałkowa do Poznania oraz legitymację pracowniczą na nazwisko Leszek G. Powiadomiono posterunek w Strzałkowie, a następnie syna ofiary. Zwłoki zostały rozpoznane. Ponieważ przy ciele znajdowały się pieniądze, zegarek i srebrny łańcuszek, wykluczono motyw rabunkowy.
Śledztwo wykazało, że Leszek G. był osobą wyjątkowo skrytą – nie dzielił się szczegółami życia prywatnego, nie wiadomo nawet, komu pożyczył 1500 euro. Podejrzewano, że miał sympatię w Poznaniu, lecz nikt tego nie potwierdził. W sylwestra 2005/2006 odwiedziła go córka z Wrześni – Leszek był elegancko ubrany i wybierał się na przyjęcie z kobietą. Na pytanie, z kim i dokąd idzie, odpowiedział: Im mniej wiesz, tym dłużej będziesz żyła. Kobieta, z którą się wtedy spotkał, mogła być osobą, której pożyczył pieniądze – i być może kluczem do wyjaśnienia sprawy. Policja długo apelowała, by się ujawniła. Do dziś nie ustalono, gdzie Leszek spędził tamtą noc.
Zaskakujące jest to, że nie udało się potwierdzić, by Leszek G. otrzymał SMS-a podczas jazdy busem, ani że dzwonił do syna około godz. 23. Przy zwłokach nie znaleziono telefonu. Policja nie wyjaśniła, czy zaginiona komórka – nokia z niebieską anteną – była tym samym aparatem, z którego korzystał wcześniej, czy miał drugi telefon. Badania wykazały 0,4 promila alkoholu we krwi, choć Leszek zwykle nie pił, a z domu wyjechał trzeźwy. Przed śmiercią musiał więc spożyć niewielką ilość alkoholu. 27 października jego telefon był już nieaktywny – syn próbował się z nim wielokrotnie skontaktować.

Wydawało się, że policja szybko rozwiąże tę sprawę – Leszek G. miał niewielu znajomych, więc krąg podejrzanych powinien być wąski. A jednak do dziś nie udało się wskazać winnego. Nawet emisja sprawy w programie „997” nie przyniosła przełomu.
Wiesz coś o tej zbrodni: tel. policja Poznań – (61) 84 15 659 lub napisz na adres: rzecznik@po.policja.gov.pl