Po doświadczeniach w Komisji Europejskiej, zaznajomiony z regułami polityki globalnej, na tle przaśnej demokracji polskiej Tusk jawił się rzeczywiście jak mocarz. Ale szef drużyny wie, że wygrywa się zespołem. Tusk wprowadził na boisko innego zawodnika wagi ciężkiej, Sikorskiego, oddając mu pole, na którego uprawie ten zna się lepiej niż ktokolwiek.
Było tylko kwestią czasu, by Sikorski błysnął. Pobyt w Stanach Zjednoczonych okazał się pretekstem do popisu, który Sikorskiemu przyniósł rozgłos, a Polsce szacunek. Ba! Każde publiczne wystąpienie polskiego ministra zwracało uwagę amerykańskiej, czyli światowej, opinii publicznej. Najgłośniejsze okazało się czterominutowe wystąpienie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, które dało Sikorskiemu możliwość pokazania się jako błyskotliwy mąż stanu, erudyta, wyrazisty polityk, odważnie odstający od bezbarwnych kosztownych dyplomatów, niepotrzebnie wypełniających nowojorski gmach przy East River.
Subskrybuj