Ponad 10 tys. studentów i 16 kierunków kształcenia, prawie 2 tys. osób kadry dydaktyczno-naukowej, w tym blisko 100 profesorów. Do tego kilka szpitali, w tym jeden olbrzymi, powszechnie uznawany za bardzo dobry – Centralny Szpital Kliniczny przy ul. Banacha. Słowem: Warszawski Uniwersytet Medyczny… Jak to się stało, że jedna z największych polskich uczelni medycznych z przeszło dwustuletnią historią dziś jest na ustach wszystkich z powodu banalnego i kompromitującego powodu – wojny o władzę?
Dramatis personae
Sprawa dotyczy dwojga naukowców – specjalistów z podobnego zakresu (chorób wewnętrznych i nadciśnienia), niegdyś bliskich współpracowników. 69-letni prof. Zbigniew Gaciong to uznany fachowiec z zakresu chorób wewnętrznych z bogatym dorobkiem naukowym i praktycznym, dotychczasowy rektor uczelni i – trzeba dodać – człowiek w polskim świecie medycznym bardzo wpływowy. O pokolenie młodsza, 49-letnia prof. Agnieszka Cudnoch-Jędrzejewska, kierowniczka Katedry Fizjologii WUM, także może się poszczycić sporym doświadczeniem, a do niedawna była prorektorem ds. personalnych i organizacyjnych uczelni. Ich drogi rozeszły się jakieś półtora roku temu. Zdaniem stronników rektora – z powodu ambicji profesorki; według zaś jej zwolenników u podstaw „rozwodu” leżała m.in. chęć prostowania różnego rodzaju finansowych nieprawidłowości za pomocą audytów.
Czy parcie na zmiany nie owocowało zbyt mocnym naciskiem prof. Cudnoch-Jędrzejewskiej na podwładnych? Niemal przez cały ubiegły rok warszawska uczelnia żyła postępowaniem Rektorskiej Komisji Antymobbingowej badającej skargę uczelnianej kwestorki na prorektorkę. Chodziło m.in. o zlecanie pisania czasochłonnych raportów, które miało być dla podwładnych dotkliwe i poniżające. W połowie grudnia Komisja zdecydowała: mobbingu nie było, choć niektóre zachowania prorektorki miały „znamiona mobbingu”.
W sensie prawnym werdykt kończył sprawę, a było to ważne, bo WUM – podobnie jak wszystkie polskie uczelnie – szykował się do wyborów nowych władz. W marcu stało się jasne, że w szranki staną prof. Gaciong i jego dotychczasowa zastępczyni. Zgodnie z uczelnianym statutem kandydatów musi zatwierdzić Senat lub Rada Uczelni, ale do tej pory była to formalność. – Jeśli ktoś miał poparcie kilkudziesięciu poważnych naukowców, w tym dziesięciu profesorów, to znaczy, że mógł startować – mówi jeden z pracowników naukowych WUM. Tym razem jednak nastąpił pierwszy zgrzyt w trybach uczelnianej demokracji: Rada Uczelni (złośliwi dodają, że w praktyce to w większości stronnicy rektora) zamówiła zewnętrzną opinię prawną z pytaniem, czy ktoś podejrzewany o zachowania mobbingowe może kandydować na rektora. Odpowiedź była przewidywalna: formalnych przeszkód brak, ale taka sytuacja może mieć wpływ na dobro uczelni.
Subskrybuj