W czasach PRL-u Czesław Mocek był inżynierem we Wrocławskich Zakładach Elektronicznych „Elwro”, polskim Microsofcie, na miarę naszych ówczesnych możliwości. W 1989 r. – jak tysiące przedsiębiorczych Polaków – pan Czesław postanowił otworzyć własną firmę. Na czwartym piętrze bloku przy ulicy Stysia na wrocławskich Krzykach powstała firma, która jeszcze nie miała do końca sprecyzowanego modelu działalności.
– Zaczynaliśmy od handlu aparatami fotograficznymi typu auto focus – wspomina Maciej Mocek, syn założyciela, dziś razem z bratem jeden z dwóch prezesów firmy. – Niedługo potem nawiązaliśmy kontakt z podwykonawcą amerykańskich gigantów Eveready i Energizer, który poszukiwał rynków zbytu w Europie Środkowo-Wschodniej. Zaczęliśmy pracować nad własną marką, zarejestrowaliśmy znak towarowy pod nazwą Mactronic i skoncentrowaliśmy się na latarkach. Już w tamtych latach niemal cała światowa produkcja naszej branży miała miejsce na Dalekim Wschodzie, gdyż europejskim i amerykańskim koncernom nie opłacało się produkować u siebie. Istniały dwa modele biznesowe. Jeden polega na tym, że bierzemy produkt od dostawcy z Dalekiego Wschodu, wybieramy odpowiedni kolor, dajemy własne logo i sprzedajemy pod własną marką. Drugi polega na tym, że samemu opracowuje się założenia techniczne, design i według tych parametrów zleca wykonanie azjatyckiemu producentowi. Z początku pracowa liśmy według pierwszego systemu, gdyż nie mieliśmy kapitału ani ugruntowanej pozycji na rynku. Nie było nas stać, żeby w Azji zamówić cały kontener latarek, i musieliśmy korzystać z pomocy wspomnianego podwykonawcy amerykańskich koncernów. Jednak od dekad działamy już według drugiego systemu i sprowadzamy wiele kontenerów. Mamy szczęście do solidnych partnerów, mimo to niektóre nasze modele zabezpieczamy prawnie ochroną wzoru użytkowego. Nie tak dawno kopiowała nas brytyjska firma, ale ponieważ współpracujemy z renomowaną kancelarią prawniczą, to z takimi incydentami dajemy sobie radę.
Gdy Mactronic z roku na rok zwiększał sprzedaż, stając się coraz bardziej rozpoznawalną marką, Maciej Mocek rzucił rodzinny biznes i w połowie lat dziewięćdziesiątych wyjechał do Stanów Zjednoczonych.
– Chciałem się sprawdzić, a USA jest do tego chyba najlepszym krajem. Skończyłem fizjoterapię we Wrocławiu, znałem język i pojechałem. Najpierw mieszkałem w Illinois, a potem na przedmieściach Portland. Zrobiłem nostryfikację dyplomu i przeszedłem wszystkie szczeble. Po dwóch latach zostałem dyrektorem oddziału rehabilitacji, potem regionalnym coachem, następnie regionalnym dyrektorem, a ostatnie trzy lata pracowałem w kierownictwie firmy konsultingowej. I to był mój najlepszy czas w USA. Dostałem obywatelstwo amerykańskie. Po 19 latach wróciłem do kraju, żeby razem z bratem zarządzać firmą, która stała się znaczącym europejskim graczem. Decyzji nie żałuję. W Stanach jestem dość często. Zobaczyłem, na czym polega sukces Ameryki i Amerykanów. To prosta zasada: bez względu na to, skąd jesteś, w co wierzysz, jaki masz kolor skóry, czy mówisz z akcentem, jeżeli ciężko pracujesz, to cię docenią. Tę zasadę staram się też stosować w naszej firmie, gdzie zresztą zatrudniamy jednego (prócz mnie) obywatela USA.
Dla każdego coś niezawodnego
Dziś Mactronic ma siedzibę o powierzchni blisko pół hektara. Oferuje kilkadziesiąt kategorii oświetlenia, w tym między innymi latarki ręczne, latarki z certyfikatem ATEX (zabezpieczone przed wybuchem), czołowe, szperacze, rowerowe, dyski sygnalizacyjne, lampy warsztatowe, taktyczne, najaśnice (o mocy 18 tys. lumenów). Latarki Mactronica monitorują temperaturę, żeby uniknąć przegrzewania, mają ochronę przed zwarciem, zapobiegają nadmiernemu rozładowaniu baterii.
Razem to około 400 modeli i cały czas dochodzą nowe. Rocznie firma sprzedaje blisko ćwierć miliona latarek, co przekłada się na przychody wynoszące około 25 milionów złotych, przy dwucyfrowej rentowności.
Nie prowadząc produkcji, Mactronic może zatrudniać zaledwie 28 osób, w tym przede wszystkim handlowców i projektantów tworzących zespół, w którym powstaje wiele opatentowanych rozwiązań technologicznych. Niektóre z nich, jak niskoprofilowa lampa STORM 1 LP, przeznaczona do montażu na hełmach taktycznych, przystosowana do działań z użyciem noktowizji, mająca identyfikator swój-obcy, należy do najlepszych na świecie.
– Panuje przekonanie, że im latarka jest mocniejsza, tym lepsza. Są reflektory szerokokątne i szperacze, które muszą mieć kierunkowe natężenie światła o zasięgu przekraczającym nawet tysiąc metrów. Każdy model ma inne przeznaczenie.
W przeciwieństwie do większości zagranicznej konkurencji, która nastawiła się na masowe, budżetowe modele, Mactronic specjalizuje się w latarkach i reflektorach specjalistycznych, które dają ponad 70 proc. przychodów.
Klientami wrocławskiej firmy były: Straż Graniczna, Państwowa Straż Pożarna, Wojska Obrony Terytorialnej (które zakupiły tzw. zestaw terytorialsa), Ochotnicza Straż Pożarna, Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, PKP Cargo, PKP Inter city, Policja (w tym oddziały kontrterrorystyczne). Również wiele instytucji zagranicznych: portugalskie wojsko (zamówiło kilka tysięcy sztuk latarek montowanych na broń), policja francuska, szwedzkie koleje, policja hiszpańska. Obecnie wrocławskie latarki testowane są przez pracowników metra w Sztokholmie.
Firma ma także markę budżetową Falcon Eye, której modele można spotkać w marketach, między innymi w Auchan i Decathlonie. Najtańsze kosztują poniżej 50 zł. Ceny najdroższych latarek Mactronica dochodzą do tysiąca złotych. Są też wyposażone w akumulator, który generuje światło o mocy do 36 tys. lumenów, i kosztują 4 – 5 tys. zł. Potrafią skutecznie oświetlić miejsce wypadku czy awarii.
– Podczas pandemii doszło do zerwania łańcuchów dostaw, a oprócz tego koszty w Chinach są coraz wyższe. Niektórych zamówień dla NATO nie można otrzymać, jeżeli ich produkcja znajduje się w Chinach. To wszystko sprawia, że powoli przygotowujemy się do uruchomienia części produkcji w Polsce. Nasza branża ewoluuje. Pojawiają się nowe technologie. Zgodnie z wymogami Unii od 2024 r. wszystkie małe produkty elektroniczne muszą być ładowane przez USB-C, tak żeby jeden kabel ładujący mógł być wykorzystany do wielu urządzeń. Nie będzie też można stosować akumulatorów montowanych na stałe, tylko takie, żeby można było je wymienić na nowe, przedłużając życie urządzeniu. Mamy też wielkie plany. Chcielibyśmy połączyć siły z jakimś dużym, jak nasz, europejskim producentem, żeby wspólnie opanować ten rynek. Problem tylko w tym, że takich firm w Unii jest niewiele.