W Karaczi nad Morzem Arabskim termometr co dzień pokazuje minimum 33 stopnie. Ale przy wysokiej wilgotności temperatura odczuwalna to 43 – 45 stopni. Przed żarem nie ma gdzie uciec. W 18-milionowym mieście tylko Saddar – dzielnica biznesowa – daje schronienie w klimatyzowanych sklepach i restauracjach. Większa część miasta to zakurzona, pokryta pyłem i piaskiem patelnia z rozgrzanymi kamiennymi murami. Rachityczne drzewka nie dają cienia, a gorący wiatr nie przynosi ochłody. Wydawałoby się, że życie w takich warunkach bez klimatyzacji nie jest możliwe, a jednak wiele mieszkań w południowych dzielnicach to zatęchłe proste izby, pozbawione mebli, z rozłożonym dywanem i poduszkami, które w zależności od potrzeb są łóżkiem albo krzesłem, a kiedy indziej stołem. Do walki z upałem musi wystarczyć wiatrak – ale ten mieli jedynie gorące powietrze jak termoobieg w piekarniku. Przed upałem chronią za to grube kotary. Prąd – jeśli w ogóle jest – dużo nie kosztuje, więc światło świeci się całą dobę, bez potrzeby odsłaniania okien. Co innego w hotelach. Nawet w najpodlejszym klimatyzacja musi być: nieważne, czy brudna, zapleśniała, czy głośna tak, że nie da się przy niej spać – jest najważniejszym wyposażeniem hotelu. W pokoju może nie być łazienki, telewizora, drzwi mogą być zamykane na kłódkę, ale chińskie ustrojstwo musi dudnić na ścianie.
Subskrybuj