W małżeństwie Andrzeja L. i 58-letniej Stanisławy W. od początku nie układało się najlepiej. Często dochodziło do awantur. Były mąż maltretował kobietę. Nieraz interweniowała w ich domu policja. Kobieta myślała o rozwodzie, ale dla dobra dziecka nie chciała formalnie rozwiązywać tego związku. W końcu podjęła jednak decyzję i sądownie zakończyła małżeństwo. Niewiele to zmieniło, bowiem będąca w konflikcie para dalej mieszkała razem na Ursynowie w Warszawie.
Domowy dramat ciągnął się miesiącami, aż do 2011 roku, kiedy to 18 stycznia na warszawskim Ursynowie przy ul. Grzegorzewskiej znaleziono zwłoki 58-letniej Stanisławy. Dokładniej – znalazł je syn, który kilkakrotnie tego dnia próbował skontaktować się z matką. Choć kobieta miała dwa telefony, żadnego nie odbierała. Podejrzewając, że mogło się stać coś złego, pojawił się w jej mieszkaniu. W łazience znalazł martwą matkę.
Jak później ustalono, kobietę uduszono paskiem. Syn od razu wskazywał policji jako głównego podejrzanego byłego męża pani Stanisławy, który po rozwodzie mieszkał wspólnie z nimi. Nie było wątpliwości, że musi mieć coś wspólnego z tą zbrodnią, bowiem zniknął. Choć śledczy założyli, że nie był to motyw rabunkowy, to jak zauważył syn, z mieszkania zniknęły jednak dwa telefony matki. Te telefony, a właściwie jeden z nich, będzie miał kapitalne znaczenie dla tej sprawy.
Po kilku dniach poszukiwań policja zatrzymała byłego męża pani Stanisławy. Ukrywał się u swojej kochanki, w jednej z wiosek niedaleko Warszawy. Mimo kilkugodzinnych przesłuchań mężczyzna nie przyznał się do winy. Miał też alibi – nie było go w Warszawie, kiedy dokonano zbrodni. Ponieważ śledczym nie udało się znaleźć jakichkolwiek dowodów obciążających byłego męża, prokurator postanowił zatrzymanego wypuścić na wolność. Śledztwo stanęło w miejscu.
Jednak cztery miesiące później, w maju, sytuacja się zmieniła. W okolicach Kocka na Lubelszczyźnie uaktywnił się jeden z telefonów zamordowanej. Policja szybko ustaliła, że używa go 35-letnia kobieta. Kiedy ją zatrzymano, długo utrzymywała, że telefon znalazła na ulicy w Lublinie. Kiedy jednak śledczy zaprowadzili ją do celi i oświadczyli, że jest zatrzymana na 48 godzin – kobieta „pękła” i przyznała, że telefon dostała od niejakiego Zbynka, można rzec – narzeczonego. Mężczyzna mieszkał w tej samej miejscowości i kilkadziesiąt minut później był już w rękach policjantów.
Nie był specjalnie zaskoczony wizytą śledczych. „Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie…” – takimi słowami powitał policjantów Zbynek. Szybko przyznał się, że zbrodni dokonał wspólnie z niejakim Stanisławem K., recydywistą, który z 58 lat życia ponad połowę przesiedział w więzieniu. On to, obiecując 5 tysięcy złotych, namówił Zbynka do pomocy w zbrodni. Jak twierdził zatrzymany, zbrodnię zlecił były mąż Stanisławy i zapłacił Stanisławowi K. ponoć 15 tysięcy złotych.
Jak ustaliła prokuratura, przygotowania do zabójstwa trwały ponad rok. Był bowiem problem ze znalezieniem płatnego zabójcy. Sytuacja zmieniła się, kiedy zleceniodawca w tajemnicy podzielił się tym problemem z kolegą z pracy – niejakim Grzegorzem F., pochodzącym z Lubelskiego. On to właśnie skontaktował Andrzeja L. ze swym starym ziomkiem – Stanisławem K. Ten 58-latek, kryminalista, szybko zgodził się za sumę 30 tysięcy złotych „sprzątnąć” byłą żonę zleceniodawcy. Do współpracy namówił kumpla z okolic Łukowa – Mirosława.
17 stycznia w Warszawie pojawiła się bandycka para. Czekali w umówionym miejscu i kiedy zleceniodawca opuścił mieszkanie, zostawił niezamknięte drzwi, aby ci mogli dostać się do środka. Skryli się w pokoju zajmowanym przez Andrzeja L. Kiedy zjawiła się pani Stanisława, zaatakowali ją, kilkanaście minut katowali, a na koniec Stanisław K. udusił kobietę paskiem. Stanisława K. poszukiwano przez kilka tygodni – wpadł w czasie pościgu koło Łukowa. Początkowo nie przyznawał się do zbrodni, ale wobec wyjaśnień swego początkującego w tej branży kompana – zmiękł. Przesłuchiwany Zbynek utrzymywał, że nie mieli zamiaru zabijać kobiety, chcieli ją tylko postraszyć, żeby wyprowadziła się z mieszkania. No, ale jak twierdził, Stanisław K. „przegiął”… i udusił kobietę.
Kiedy realizowałem program związany z tą zbrodnią, brakowało jeszcze jednego ogniwa – człowieka, który skontaktował zleceniodawcę z zabójcą. Jak już wiemy, był to kolega z pracy. W 2012 roku cała czwórka stanęła przed lubelskim sądem. Mordercy utrzymywali, że chcieli tylko postraszyć ofiarę. Sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom, twierdząc, że gdyby rzeczywiście tak było, to w mieszkaniu ofiary pojawiliby się w kominiarkach, obawiając się, że w przyszłości ofiara może ich rozpoznać.
Recydywista Stanisław K. został skazany na dożywocie, jego pomocnik Zbynek na 14 lat więzienia, mąż – zleceniodawca – na 25 lat, a pośrednik, kolega z pracy Andrzeja L., na sześć lat.