Po raz pierwszy w historii koalicja zwycięskich armii stawia przed sądem pokonanych, którzy jako agresorzy dokonali okrutnych zbrodni. Na ławie oskarżonych zasiadają najważniejsi funkcjonariusze niemieckiej machiny wojennej. Wśród nich kluczową postacią jest zwalisty jak czołg Hermann Göring (w tej roli fantastyczny Russell Crowe).
Amerykańskie kino specjalizuje się w filmach, których akcja toczy się w sali sądowej. Najwybitniejszy z tego nurtu jest słynny obraz Sidneya Lumeta „Dwunastu gniewnych ludzi” z Henrym Fondą w roli głównej. Potyczki słowne, racje spierających się stron, wątpliwości co do winy to klasyczne składniki takiego kina.
W wypadku „Norymbergi” od początku mamy świadomość, kto jest winny. Gra toczy się między młodym amerykańskim psychiatrą Douglasem Kelleyem (gra go świetny Rami Malek) a Göringiem. Lekarz ma za zadanie rozgryźć oskarżonego hitlerowca, wejść w psychikę zbrodniarza i dostarczyć prokuratorom informacji, które pozwolą go pokonać w sali sądowej. Psychiatra zbliża się do Göringa, na ile to możliwe w warunkach więziennych, odkrywa kilka jego tajemnic, napięcie rośnie, czasu jest mało, a proces przygotowywany jest z wielkim rozmachem, pod presją zainteresowania całego świata.
Historycy marudzą, że w filmie wiele szczegółów nie zgadza się z prawdą historyczną (np. scena zatrzymania Göringa), krytycy kręcą nosem, że film zrealizowany jest w klasycznej hollywoodzkiej konwencji (mimo oscarowej kreacji Russella Crowe’a) i daleko mu do wybitnego kina.
Historyczne nieścisłości czy konwencja hollywoodzka doprawdy nie przeszkadzają w pozytywnej ocenie całości. To solidne kino w dobrym starym stylu, na ważny i aktualny temat. Potrzebny w dzisiejszym pogubionym świecie, pełnym konfliktów wojennych i zbrodni, moralitet z przesłaniem, że zło powinno być ukarane.
Skoro koniec mijającego roku to podsumowania, warto uświadomić sobie po raz kolejny prostą prawdę: zło, które pozostaje bez kary, wcześniej czy później odżyje. Wylezie jak żmija spod kamienia i ukąsi.
Żyjemy w czasach, gdy ostatni świadkowie wojny, którzy w jej czasie byli dziećmi i zapamiętali ją prawdziwą, a nie jako film czy grę komputerową, mają po dziewięćdziesiąt lub sto lat i odchodzą. Film Vanderbilta uświadamia nam, że zła nie czynią żadne potwory z rogami na głowie czy skrzydlate smoki, tylko normalni, uśmiechnięci i inteligentni ludzie, którzy nie mają sumienia i zrobią wszystko dla kariery, władzy i pieniędzy. Ludzie, którym nienawiść, nacjonalizm i fanatyzm wyżarły serce, zostawiając w tym miejscu kawałek polędwicy.
Powinni mieć świadomość, że gdy przeholują, czeka ich międzynarodowy sąd i powtórka z Norymbergi.