Jak mówi dobrze znane powiedzenie: „Nie ma zwłok – nie ma zbrodni”. Uważam, że sprawa, którą przypomnę, należy do tej kategorii, ponieważ trudno mieć wątpliwości, że Małgorzata K. z Gdyni padła ofiarą morderstwa.
Ta sprawa od lat nie daje mi spokoju – jestem przekonany, że wciąż żyją osoby, które wiedzą, co się stało.
Rok 2005. Gdynia. 33-letnia Małgorzata wychowywała siedmioletnią córkę. Nie pracowała, studiowała zaocznie socjologię, a rodzinę utrzymywał jej mąż Jacek, marynarz floty handlowej, który regularnie wypływał na zagraniczne kontrakty. Wśród znajomych uchodził za spokojnego domatora, ceniącego życie rodzinne. Małżeństwo funkcjonowało według tradycyjnego modelu – on zarabiał, ona zajmowała się domem.
Małgorzata miała dostęp do konta męża, ale posiadała również własne, do którego Jacek nie miał wglądu. To ona zarządzała finansami rodziny i robiła to znakomicie – zawsze odkładała gotówkę na wypadek, gdyby mąż chwilowo nie miał zatrudnienia.
30 sierpnia 2005 roku pan Jacek wrócił z trzymiesięcznego rejsu. Przez kolejne dni małżeństwo prowadziło spokojne życie – wspólnie odwozili i odbierali córkę ze szkoły. 8 września rano Małgorzata opowiadała koleżance przez telefon o planowanym na następny dzień rodzinnym wyjeździe do siostry. Około godz. 14 wyszła z domu, zabierając jedynie telefon komórkowy. Nigdy więcej jej nie widziano.
Według relacji męża tego dnia doszło do sprzeczki – musiał wcześniej wrócić do pracy, co wzbudziło niezadowolenie Małgorzaty, zmęczonej jego częstymi wyjazdami. Choć tłumaczył, że to dla niego awans, nie przekonało jej to. W końcu powiedziała, by sam pojechał po dziecko do szkoły, bo ona wychodzi do sąsiadki. I wyszła…
Tego dnia mąż zaginionej sam odebrał córkę, a potem, jak twierdził, szukał żony. Wieczorem poinformował jej siostrę Halinę o zniknięciu i, na jej sugestię, zgłosił sprawę na policję. Następnie odwiózł córkę do szwagierki, gdzie przebywa do dziś. Do Amsterdamu nie wyjechał.
Policja ustaliła, że Małgorzata nie korzystała z konta bankowego ani telefonu od dnia zaginięcia. 14 września funkcjonariusze przeszukali mieszkanie i samochód, lecz nie znaleźli żadnych dowodów mogących potwierdzić udział bliskich w jej zniknięciu. Wkrótce potem pan Jacek wypłynął w kolejny rejs, pozostawiając klucze od mieszkania sąsiadowi.
Jedna z postawionych hipotez zakładała porwanie, zaś ucieczkę wykluczono – poszukiwana nie zabrała ze sobą żadnych dokumentów, a na nogach miała klapki typu japonki. Jednak również nie znaleziono żadnych poszlak, które mogłyby potwierdzić tę teorię. Halina, mocno zaangażowała się w sprawę zaginięcia siostry, przekonana, że doszło do zabójstwa, choć nie ma na to dowodów. Nie widzi przyczyn, dla których jej siostra – żona, matka, studentka – miałaby porzucić rodzinę. Dzień przed zaginięciem rozmawiała z nią, Małgorzata była w dobrym nastroju, cieszyła się na nadchodzące spotkanie.
Po zaginięciu Małgorzaty jej mąż przywiózł siedmioletnią córkę do Białegostoku, do siostry zaginionej. Choć formalnie to pani Halina była jej opiekunką, dziewczynkę wychowywali na co dzień dziadkowie. Ojciec odwiedzał ją rzadko. Pani Halina uważa, że rodzice rozpieścili dziewczynkę, ale jednocześnie podkreśla, że dziecko świetnie się uczyło.
Przed laty sprawą zajmowali się funkcjonariusze z tzw. Archiwum X, lecz ich działania nie przyniosły żadnych rezultatów. Siostra zaginionej nie wierzy, że kiedykolwiek uda się wyjaśnić tę tajemnicę, choć jest przekonana, że ktoś zna miejsce ukrycia zwłok. Jej druga siostra, mieszkająca w USA, miała kiedyś sen, w którym morze wyrzuciło przecięte na pół ciało Małgorzaty…
Od tej pory nie natrafiono na jakikolwiek ślad Małgorzaty K. – jeśliby żyła, miałaby dziś 53 lata.
Małgorzata K. – zamieszkała w Gdyni. Zaginęła 8 września 2005 roku. W dniu zaginięcia ubrana była w bluzkę na ramiączkach w kolorze (prawdopodobnie) szarym, krótką sztruksową spódniczkę i klapki japonki.
Wiesz coś o losach Małgorzaty – pisz: rzecznik@gd.policja.gov.pl