Z prowincjonalnego lidera premier wyrósł na męża stanu mającego ogromne doświadczenie, niekwestionowany dorobek i oczywistą charyzmę. Stał się europejskim przywódcą, jedynym być może, który ma szansę stać się najważniejszym partnerem w relacji z Donaldem Trumpem. Potwierdził swój potencjał, prezentując cele polskiej prezydencji w Unii w Parlamencie Europejskim w Strasburgu. Jego wystąpienie deputowani Europy nagrodzili owacją na stojąco.
Słuchałem tego wystąpienia poruszony i dumny. – Jeszcze Europa nie zginęła, póki my żyjemy! – zaczął Tusk orację poświęconą bezpieczeństwu kontynentu i mistrzowski pułap utrzymał do końca. Przyznał, że pojawiły się zmiany, które przyszłość czynią niepewną. Ale wygłosił wyznanie wiary, dodające Europejczykom ducha i oddalające zwątpienie.
– Podnieście wysoko swoje głowy. Europa była, jest i będzie wielka! Tak dotąd nie mówił do Europejczyków, jak rzadko kiedy potrzebujących silnego przywództwa, żaden Polak! Tusk nie tylko pocieszał, także wymagał. – Chcę wam powiedzieć, że to taki czas, kiedy na bezpieczeństwie Europa nie może oszczędzać. Mówił, że skończył się czas komfortu, że musimy bardziej liczyć na siebie i więcej od siebie wymagać. Nie stawał w kontrze wobec planów Trumpa, raczej pomagał interpretować jego oczekiwania. I nie owijał w bawełnę. Jeśli Europa ma przetrwać, musi być uzbrojona, stwierdził: – Polska jest takim miejscem na ziemi, gdzie nikt nie ma ochoty na żadne powtórki z żadnej wojny. Ucierpieliśmy podczas tej strasznej wojny najbardziej w Europie. Ale może dlatego tak dobrze rozumiemy, że aby uniknąć tej tragicznej powtórki z historii, musimy być wszyscy silni, uzbrojeni, zdeterminowani. Słowa Tuska brzmiały jak papieskie „Nie lękajcie się!” – ale nie poprzestawały na tym. Jego słowa krzepiły, wyznaczały cele, ustawiały Polskę na pozycji silnego, mądrego i mogącego przewodzić innym państwa i narodu. Nigdy dotąd historia nie dała nam takiej szansy, ale też nigdy dotąd żaden Polak nie stanął na takiej pozycji.
Aplauz sali był poruszający, bo Tusk trafił w to, co Europie potrzebne i czego oczekiwała. Przy okazji stało się jasne, że Europie na pewno nie jest potrzebna polska opozycja, która stworzyła w tej samej sali studium bezwstydu, dowodząc, że niektórzy Polacy to ciągle mali, zawistni, głupi ludzie.
Bez refleksji wystąpił europoseł Jaki, lżąc Tuska za wszystko, co spotkało politycznych kamratów Jakiego po przegranych wyborach. Deprecjonował premiera, zarzucając mu, że „prawem sobie wytarł buty”, a kraj utopił w bezprawiu. Zarzucił winy bez pokrycia, cenzurę i ustawy norymberskie: – Ja nie oczekuję tu żadnej interwencji – żalił się z gniewem Jaki. – A jeżeli chcemy z powrotem uczynić Europę wielką, to was trzeba odesłać na emeryturę. Jaki nie wniósł jakości do polskich propozycji w półrocznej prezydencji. Chciał tylko zaistnieć i wyrazić swą nienawiść do Tuska.
W tym tonie przemawiała niejaka Bryłka, europosłanka Konfederacji. Gdyby nie to, nikt nie zauważyłby, że Bryłka już od roku zarabia w europarlamencie. Z lekkością, która cechuje ludzi bez znaczenia, zarzuciła premierowi własnego państwa, że przedstawił: – Zero konkretów, zero pomysłów, zero rozwiązań. Z tego wystąpienia absolutnie nic nie wynika! Pan przedstawia dziś siebie jako zbawcę Europy, a przecież to pan był i jest architektem tego systemu, który prowadzi Europę do upadku. Teraz z von der Leyen, a wcześniej z Merkel – toczyła ślinę bezmyślna konfederatka. – Jest pan obłudnym oszustem. Ursula von der Leyen namaściła pana na polskiego premiera i od tego czasu zachowuje się pan jak niemiecki namiestnik w Polsce, bo panu jest obcy polski interes narodowy. Co trzeba mieć w głowie, mówiąc tak do człowieka, który chwilę wcześniej pokrzepiał Europę, trawestując polski hymn? Lał otuchę w serca lękających się o przyszłość?
Wystąpienie Polaka, które komentowano w świecie przez kilka dni, krytykowała pani z PiS, o nazwisku Wiśniewska. – Gdyby Donald Tusk miał mówić prawdę, musiałby milczeć, bo każda sekwencja jego wystąpienia jest łatwa do zdemaskowania. Premier Tusk jest notorycznym kłamcą. Po onej Wiśniewskiej wystąpili jeszcze inni, ale może będzie lepiej, jeśli zapomnimy ich nazwiska?
Kulminację skretynienia osiągnął niejaki Buda – też pisowski europoseł – który jak Bryłka, niewiele rozumiejąc z historycznego momentu, wołał. – Apeluję, żeby tej prezydencji polską w ogóle nie nazywać, bo jeżeli miarą sukcesu tej prezydencji są brawa Niemców, to nie jest to prezydencja polska, tylko to jest prezydencja europejska, a może nawet i niemiecka. Buda nie osiągnął szczytu w pojedynkę! Partyjny aparatczyk PiS Bogucki, nieznany z czegokolwiek, stwierdził właśnie, że Tusk to „margines europejskiej polityki”.
Jak uczy historia, do pamięci przechodzą pospołu i herosi, i łachudry. Ludzie uczciwi przestrzegają jednak, że warto niekiedy zamilknąć, by nie wyjść na głupca.