Lotniskowy taksówkarz prowadzi naokoło, chyba po to, żeby choć trochę usprawiedliwić zbójecką cenę przejazdu. Ale nie ma tego złego… Jedziemy wzdłuż Patenga Beach, najpopularniejszej plaży w mieście. Betonowa promenada, kioski z przekąskami i tłumy spacerowiczów. Coś jednak psuje idylliczny widok. Morze pełne jest statków. Niewielkie, może dwudziestokilkumetrowe, sprawia jące wrażenie porzuconych jednostki ciągną się niemal po horyzont. To jeszcze nie to, po co się tutaj przyjeżdża, ale daje pewien przedsmak.
Chittagong, drugie największe miasto Bangladeszu
i główny port morski kraju, to upiorny czteromilionowy moloch, zatłoczony, pełen smogu wręcz lepiącego się do skóry. Owszem, bliższe i dalsze okolice są całkiem atrakcyjne – szlaki trekkingowe na zamieszkanych przez lokalne plemiona, graniczących z Birmą wzgórzach, miasteczko Cox’s Bazar, szczycące się najdłuższą (choć nie najpiękniejszą) plażą świata, czy koralowa wysepka Saint Martin – przedmiot urlopowych marzeń Bengalczyków. To jednak dość powtarzalne krajobrazy, zaś błotniste wybrzeże na północ od miasta jest wyjątkowe. Są jeszcze dwa podobne miejsca na subkontynencie, ale tu relatywnie najłatwiej się dostać.
Subskrybuj