Ceremonia wręczenia nagrody Fuoricampo wzbudziła zainteresowanie nie tylko z powodu wyklęcia Agnieszki Holland przez polskie władze i dolewania politycznego hejtu do jej humanitarnego ognia. Rzymscy widzowie chcieli ogrzać się pod kołderką charyzmy papessy, polskiej papieżycy przemysłu filmowego, dla której „tajemnicą jest dobro, w które trudno uwierzyć i trudno pokazać”. Reżyserka zrobiła zawrotne wrażenie elokwencją, niewymuszonym sposobem bycia i zacięciem społecznym. Opowiadając o kulisach kręcenia swojego kontrowersyjnego filmu, w narracji używała celnie dobranych słów i ultraczułych haseł, od „laboratorium przemocy i kłamstw” przez „kontrowersja daje do myślenia” po „wszyscy jesteśmy obcy, tylko uświadamiamy to sobie lepiej na emigracji”. Dała się też poznać jako osoba o ciepłym uśmiechu, kiedy zaapelowała o wsparcie dla zaprzyjaźnionych organizacji albo wspomniała o córce, siostrze czy zdolnych współpracowniczkach bez rozbuchanego ego, Kamili Taraburze i Katarzynie Warzesze, które siedziały skromnie w tylnych rzędach.
Spotkanie w kinie NuovoOlimpia, usytuowanym tuż przy włoskim parlamencie – co nadawało lokalizacji wymowę symboliczną – było ucztą dla obecnych, a przedstawicielom trzech włoskich festiwali religijnych, które po raz pierwszy przyznały swoją nagrodę w wymiarze europejskim, dało pewność i satysfakcję, że decyzja o uhonorowaniu Polki była najlepsza z możliwych. Ksiądz Milani, prezydent Ente dello Spettacolo, promującego kulturę kinematograficzną w ramach mandatu Konferencji Episkopatu Włoch, dał do zrozumienia, że gdy w Polsce na wezwanie ministra sprawiedliwości napędzano krucjatę przeciw reżyserce, słuchy o tak odważnym dziele doszły do Ojca Świętego Franciszka. W przeddzień wręczenia nagrody Fuoricampo, do czego ostatecznie doszło 14 listopada, odbyła się ekskluzywna projekcja za Spiżową Bramą, w Filmotece Watykańskiej – zwanej kinem papieży – która posiada bogate, należące do całej ludzkości dziedzictwo kulturowe.
Wielkie wyrazy szacunku
Wynalezienie kina, które miało dokumentować świat i działalność człowieka, z czasem przybrało kształt artystycznej manifestacji i ekspresji społeczeństwa, tworząc nowy sposób komunikowania się, z którego potrafi korzystać Agnieszka Holland, oddająca głos tym, którzy go nie mają. Tak było od początku jej twórczości: parła pod prąd niewygodnymi historiami zakochanych poetów, uratowanych Żydów, samotnych kobiet, zaginionych dzieci, duchownych w zwątpieniu, dręczonych uchodźców. Takiej chwalebnej postawy nie wolno zignorować, dlatego – zaraz po uzasadnieniu werdyktu jury, przekazaniu statuetki i pamiątkowym zdjęciu laureatki z włoskimi gospodarzami – Tygodnik „Angora” przekazał wyrazy szacunku „za odwagę w definiowaniu istoty człowieczeństwa”.
Włoscy widzowie wstrząśnięci
Seans Zielonej granicy wręcz wstrząsnął włoskimi widzami: ktoś doznał panicznego napadu głodu, starsza kobieta bezszelestnie szlochała, przy czym w perspektywie włoskiej wyrzutem sumienia nie jest sam proces przyjmowania imigrantów, lecz raczej ich niekończące się peregrynacje i martyrologia niebytu. Niby dotarli do Italii, ale nie istnieją w płaszczyźnie obywatelskiej. Ich wyciągnięte po jałmużnę dłonie, ciała ułożone do snu wprost na chodnikach i pod sklepowymi neonami, a także nieruchome, obezwładnione głodem i smutkiem dzieci w ramionach – to zbyt często powtarzająca się przezroczysta codzienność. Katecheza filmowa mentorki Agnieszki Holland jest potrzebna, żeby zwracać godność zarówno pomijanym, jak i pomijającym. W klimacie medytacyjnego zatopienia przebiegał wieczór reżysera, malarza i poety Jerzego Skolimowskiego, w towarzystwie partnerki życiowej i zawodowej Ewy Piaskowskiej, oraz ich ekranowej fauny, sardyńskich osiołków, które sympatię zaskarbiały sobie po prostu naturalnie. Były poruszające wyznania artysty z rubieży prywatności, był też pokaz filmu, którego tytuł, składający się z dwóch samogłosek, e-o [i-o], dobrze wprowadza w sekwencję zwierzęcych dźwięków, okraszonych słynną arią z Pajaców Leoncavalla. Korzenie EO [IO] to epoka, gdy artysta ukończył szkołę filmową, wyprodukował film fabularny i nawiązał kontakt z prestiżowym magazynem Cahiers du Cinéma. Po tym, jak miał okazję zobaczyć film Bressona Na los szczęścia Baltazarze, ze sceną śmierci osła, wzruszył się do łez, że reżyserowi udało się wywołać tak głębokie emocje, jak te, które sam odczuwał. Film, który powstał na autentycznej łzie zachwytu i tkliwości, doczekał się włoskiej wykładni, zgodnie z którą losy wędrującego osiołka są metaforą ludzkiej włóczęgi przez miesiące, lata i etapy życia, a jego opresje to odbicie ludzkiej niemocy, skumulowanej agresji, niezrozumienia oraz układów nie do zwalczenia.
Poza bliskim kontaktem z uniwersami Holland i Skolimowskiego, publiczność w Rzymie niecierpliwie czekała na spotkanie z Robertem Glińskim na dwóch festiwalach, CiakPolska i Tertio Millennio, a na seansach sold out ponownie odkrywała arcydzieła, w oryginalnych i odrestaurowanych wersjach, mistrzów kina polskiego, europejskiego i światowego, włącznie z dorobkiem Krzysztofa Kieślowskiego, Romana Polańskiego, Andrzeja Wajdy, Wojciecha Jerzego Hasa, Andrzeja Munka, Wandy Jakubowskiej i Krzysztofa Zanussiego. Niektóre sugestywne tytuły tych obrazów, jak choćby „Gadające głowy”, są do dzisiaj żywe w języku, natomiast ich błąkająca się po zakamarkach wrażliwości tematyka rozwiera serca widzów na empatię, współczucie i działanie.