Nim nastał wieczór, to był dobry dzień. 16-letni Piotrek dowiedział się, że przyjęli go do szkoły, w której chciał się uczyć na mechanika. Posprzątał w domu, czym nie omieszkał pochwalić się mamie, i pojechał rowerem nad jezioro na spotkanie z kolegami. W środku wakacji słońce prażyło niemiłosiernie. Wieczorem Krzysztof Demeszuk, ojczym chłopca, jechał na zakupy do pobliskiego dyskontu.
– Umówiliśmy się, że Piotrek przyjedzie pod sklep i wrócimy razem. Kiedy stałem przy kasie, usłyszałem syreny, a w oknach zaczęły odbijać się niebieskie refleksy. „Znowu gdzieś się pali” – zagadałem do kasjerki, a ona na to, że „to nie musi być ogień”. Idąc w kierunku dworca, mijałem ludzi, którzy płakali i kręcili głową z przerażenia. W końcu i ja wszedłem na peron i zobaczyłem… to wszystko. Wciąż nie wierzyłem, ale w oddali dostrzegłem zmielony rower Piotrusia. Miałem jedną myśl: moja narzeczona nie może tego zobaczyć. Patrycja Paniewska, mama Piotrka: – Krzyk w telefonie, niebieskie światła, potem parawan. Nie pamiętam nic więcej.
Bezpieczne tylko z nazwy
Tory kolejowe i dworzec dzielą 10-tysięczne Pobiedziska na pół. Z dwóch przejść przez tory, łącznika między dwiema częściami miasta, korzystają setki mieszkańców dziennie. Na jednym z nich 8 sierpnia o godz. 22.08 16-letni Piotrek Malinowski wpadł pod pędzący znad morza w kierunku Poznania pociąg Intercity. Maszynista zeznał później, że na liczniku miał 130 km/godz. Krzysztof: – Na pozór sprawa była prosta: Piotruś zagapił się i wjechał rowerem pod pociąg. Ale kiedy ochłonęliśmy i zaczęliśmy zgłębiać temat, okazało się, że prawda jest inna.
Subskrybuj