Współczesna gospodarka nie opiera się już na węglu i stali, lecz na pierwiastkach ziem rzadkich. To one są krwią nowoczesnych technologii – od silników elektrycznych po turbiny wiatrowe, od smartfonów po systemy rakietowe. Aż 95 proc. tych surowców Europa importuje z Chin. Niemcy, dotąd dumni z przemysłowej niezależności, są w tym uzależnieniu jak pacjent podłączony do chińskiej kroplówki. Chińskie władze doskonale wiedzą, jaką mają przewagę. Ostatnie przepisy nakazujące importerom ujawnianie, do czego wykorzystywane są sprowadzane pierwiastki, to nie tylko kwestia „bezpieczeństwa narodowego”.
To także sposób kontroli – i subtelny szantaż wobec Zachodu. Jeśli Pekin zakręci kurek, niemiecki przemysł motoryzacyjny, od Volkswagena po BMW, stanie w miejscu. – Wojna handlowa USA i Chin pokazała, że Europa przegapiła dekadę. Uzależniliśmy się od tanich surowców i technologii, zamiast budować własne łańcuchy wartości. Teraz płacimy za to rachunek – mówi w rozmowie z Der Spiegel ekonomista Marcel Fratzscher. Europa lubi mówić o „strategicznej autonomii”, ale jej polityka wygląda raczej jak zlepek interesów narodowych niż wspólna wizja przyszłości. Niemcy przez lata inwestowały w Chiny i korzystały z taniej produkcji, nie myśląc o konsekwencjach. Teraz stają wobec paradoksu: ich przemysł – duma Europy – zależy od decyzji rządu w Pekinie. Amerykanie inwestują miliardy w uniezależnienie się od Chin. Europa? Wciąż pisze raporty i strategie, które kończą się w szufladach. Bruksela mówi o zielonej transformacji, neutralności klimatycznej i cyfrowej suwerenności.
Ale bez dostępu do metali rzadkich te plany to czysta fikcja. Nawet najbardziej ekologiczna turbina nie zakręci się bez magnesów z chińskich kopalń. Europa zapomniała, że suwerenność gospodarcza zaczyna się w ziemi – dosłownie. Bez własnych źródeł i przetwórstwa pierwiastków rzadkich pozostaniemy na łasce innych. Jeśli Niemcy – i cała Europa – nie zrozumieją, że niezależność gospodarcza jest częścią bezpieczeństwa narodowego, nie politycznym luksusem, to nie będzie potrzebna żadna wojna handlowa, by obnażyć naszą słabość. Wystarczy, że w Pekinie ktoś naciśnie guzik „eksport stop”.