R E K L A M A
R E K L A M A

Tabu jawnych płac. O pieniądzach się nie mówi?

Polska wdraża unijną dyrektywę dotyczącą jawności płac. Polacy chętnie poznają zarobki kolegów. Woleliby jednak nie zdradzać swoich. 

Rys. Mirosław Stankiewicz

W maju 2025 roku Sejm przyjął ustawę dotyczącą jawności wynagrodzeń. Wszystko ma związek z dyrektywą unijną 2023/970. W mediach wrzawa, bowiem jedną ze zmian zakładanych w ustawie miał być przepis wymagający od pracodawców, aby ci podawali widełki wynagrodzeń już na etapie ogłoszenia o pracę. Wbrew szumnym zapowiedziom ta bomba okazała się jednak cichutkim kapiszonem – jak tylko ustawa przeszła przez Sejm i Senat, natychmiast rozmydlono ten zapis. Mamy więc widełki Schrödingera, bo trochę miały być, a trochę ich nie ma. Pracodawca nadal może podać stawkę na dowolnym etapie rekrutacji.

Będą owoce, nie będzie widełek

Pierwotny, poselski, projekt ustawy o jawności zarobków zakładał, że pracodawca, publikując ofertę pracy, musiałby zawrzeć w niej minimalną i maksymalną wysokość oferowanego wynagrodzenia na danym stanowisku. Dokonano jednak zmian, z których wynika, że „pracodawca musi przekazać informację o wynagrodzeniu z wyprzedzeniem umożliwiającym zapoznanie się ze stawkami, co ma zapewniać świadome i przejrzyste negocjacje”. Na pierwszy rzut oka wygląda to w porządku. Warto jednak zauważyć, że w senackiej poprawce zastąpiono frazę „z odpowiednim wyprzedzeniem” na samo „z wyprzedzeniem”. Pozostaje jeszcze dalsza część zdania, z której wynika, że potencjalny pracownik powinien się dowiedzieć, jakie zarobki są mu oferowane, żeby mógł podjąć decyzję, czy bierze pracę czy też nie.

Okrągłe słówka w nowelizacji Kodeksu pracy nie zmieniają sytuacji kandydatów starających się o pracę. Przepis nie nakłada obowiązku publikowania widełek w ogłoszeniach. Politycy zostawili pracodawcom furtkę, aby nadal mogli tę informację przedstawić na samym końcu procesu rekrutacyjnego, czyli przed nawiązaniem stosunku pracy. Jesteśmy więc w punkcie wyjścia, gdzie kandydat z ogłoszenia o pracy dowie się jedynie, jakie stawia mu się wymagania i czy w czwartek będą owoce lub karnet na siłownię.

Eksperci zastanawiają się, czy przy obecnym brzmieniu ustawy uda się osiąg nąć cel unijnej dyrektywy o przejrzystości wynagrodzeń, którego zamierzeniem jest zapewnienie równości zarobków dla kobiet i mężczyzn. Dyrektywa przewiduje również prawo pracownika do uzyskiwania informacji na temat swojego wynagrodzenia w odniesieniu do uśrednionych wynagrodzeń pracowników wykonujących taką samą pracę lub pracę o takiej samej wartości (to wszystko z dodatkowym podziałem na płeć). Kolejną zmianą będzie zmiana sposobu pisania ogłoszeń o pracę. Będą musiały być neutralne pod względem płci.

Wiem, ale nie powiem

Szum wokół ustawy o jawności wynagrodzeń wywołał społeczną dyskusję o tym, czy jako społeczeństwo w ogóle umiemy rozmawiać o pieniądzach. Dla wielu Polek i Polaków to nadal drażliwy temat. – Tabuizowanie tematu zarobków ma związek z naszą hierarchiczną kulturą. To wiąże się z niskim poziomem zaufania społecznego. Osoby zarabiające więcej m.in. na stanowiskach menedżerskich często obawiają się, że jawność zarobków spowoduje pewne poczucie niesprawiedliwości dookoła. Współpracownicy, nie znając kontekstu, np. kwalifikacji czy warunków umowy zatrudnienia drugiej osoby, mogą uważać, że czyjeś zarobki są efektem czynników negatywnych, takich jak np. nepotyzm. To wszystko buduje negatywną atmosferę w pracy – komentuje psycholożka biznesu dr Malwina Puchalska-Kamińska z USWPS.

Według badania przeprowadzonego na zlecenie Radia Zet 57 proc. Polaków opowiada się za jawnością wynagrodzeń. 42 proc. respondentów chce poznać zarobki swoich współpracowników. Najbardziej interesuje to respondentów w wieku od 25 do 44 lat (17 proc. badanych). Najmniej ciekawskich jest zaś w grupie powyżej 55. roku życia (5 proc.). Zgodę na ujawnienie własnych zarobków wyraża jednak zaledwie 35 proc. badanych. Reasumując: chcemy znać zarobki innych, ale wolelibyśmy nie ujawniać swoich. Idzie za tym pewien kulturowo utrwalony strach. – W Polsce jest silny stereotyp, że jeśli ktoś jest majętny, to prawdopodobnie nie zdobył tych pieniędzy w sposób legalny. Inaczej jest w kulturach, gdzie dominuje religia protestancka. Tam pieniądze są wyrazem pracowitości. Jeśli ktoś ma ich dużo, to znaczy, że się narobił i je zarobił – tłumaczy dr Puchalska-Kamińska.

Wieczne tabu

Czy Polacy rzeczywiście wstydzą się ujawniać zarobki ze względu na ewentualną niechęć innych współpracowników lub zawiść? Powszechnie znany jest bon mot ukuty przez ministra Ludwika Dorna: „Pokaż lekarzu, co masz w garażu”. To zdanko miało piętnować lekarzy ze względu na zarobki i być wytłumaczeniem dla kolejnego kryzysu w ochronie zdrowia. Słynne słowa zostały wypowiedziane ponad 18 lat temu. Wracają jednak jak bumerang przy każdej dyskusji o kryzysie w ochronie zdrowia. Było tak w 2020 roku podczas protestów w Białym Miasteczku 2.0, kiedy ministrem zdrowia był Adam Niedzielski. Temat wrócił teraz, kiedy u sterów jest ministra Leszczyna, która również wypominała lekarzom duże zarobki. Oskarżenia o pazerność dotykają także innych grup zawodowych. Wystarczy, że któraś z nich zaczyna się upominać o lepsze warunki pracy. Obrywa się wtedy wszystkim – poczynając od szeroko pojętej budżetówki, a na nauczycielach, którzy pracują za głodowe pensje, kończąc. – W Polsce mamy dość absurdalne przekonanie, że jak ktoś wykonuje zawód związany z misją, czy to będzie lekarz, czy nauczyciel, to te osoby nie muszą być wysoko wynagradzane, bo praca sama w sobie jest już nagrodą. To paradoksalne, bo to bardzo wymagające zajęcia – tłumaczy dr Puchalska-Kamińska.

Z danych GUS za grudzień 2024 roku wynika, że mediana zarobków wyniosła w Polsce 7266 zł. Bardzo widoczne są różnice między branżami, płcią, wiekiem i miejscem zamieszkania. Według badania przeprowadzonego przez firmę SD Worx blisko 51 proc. Polaków uważa, że ich pensja jest satysfakcjonująca. Według wyliczeń Business Insider to oznacza, że sporą część polskich pracowników zadowala wypłata na poziomie 4,5 tys. zł na rękę miesięcznie. To zaś ewenement na skalę europejską. Według wspomnianego badania SD Worx przeprowadzonego na próbie 18 tys. osób zaledwie 37 proc. europejskich pracowników jest zadowolonych ze swojej wypłaty, zaś kolejnych 26 proc. deklaruje, że nie jest z niej w ogóle zadowolone.

Idzie nowe

– Jeśli chodzi o rozmawianie o zarobkach, to jako społeczeństwo mamy jeszcze sporo do przepracowania, bo pieniądze nadal pozostają tematem tabu. Bardzo często są one synonimem władzy czy poczucia własnej wartości. Dlatego rozmawiając o pieniądzach, zdarza się, że nie mówimy o tym samym. Nikt nie uczy Polaków, jak wyceniać swoją pracę i rozmawiać o pieniądzach. Warto odrobić tę lekcję chociażby dla przyszłych pokoleń – mówi dr Malwina Puchalska-Kamińska.

Zmiana pokoleniowa już jednak nadeszła. Młodzi dorośli nie tylko chętnie poznają zarobki swoich znajomych. Aż 69 proc. respondentów uważa, że pieniądze dają szczęście. Chodzi o wyniki badania ogólnopolskiego panelu Ariadna, które przeprowadzono w marcu 2025 roku. Przekonanie o szczęściu biorącym się z pieniądza jest największe w grupie wiekowej od 18 do 24 lat (82 proc. badanych). Twórcy analizy podkreślają ponadto, że wiara w związek posiadanych pieniędzy ze szczęściem jest większa u respondentów, którzy swoją sytuację materialną postrzegają jako złą. Prawie 30 proc. ankietowanych stwierdziło, że do szczęścia potrzebuje miliona złotych. Zaledwie 10 proc. odpowiedziało, że do poprawy humoru wystarczy im 50 tys. zł.

Według raportu „Jak młodzi Polacy oszczędzają na czarną godzinę?”, stworzonego przez UCE Reseatch i Syno Poland, 77,4 proc. Polaków w wieku od 18 do 35 lat twierdzi, że odłożyło coś na tzw. czarną godzinę. 12,3 proc. badanych nie ma żadnych oszczędności. Co ciekawe, 10,4 proc. ankietowanych twierdzi, że nie pamięta, czy w ogóle posiada takie zasoby. Są to głównie osoby z wyższym wykształceniem, które wolą nie mówić o wysokości swoich dochodów. – W większości mogą to być osoby, które wstydzą się tego, że nie mają odłożonych żadnych pieniędzy. Dlatego też wolą jednoznacznie nie wskazywać, ile zarabiają lub udawać, że nie pamiętają o swoich oszczędnościach. Ale może być też tak, że są to dość majętne osoby, które z daleko posuniętej ostrożności nie chcą informować nikogo o swoich zarobkach i ewentualnych oszczędnościach – mówi Łukasz Zieliński. Z jednej strony mamy więc pewną pokoleniową zmianę, w której temat pieniędzy traktuje się z większą śmiałością. Z drugiej strony cały czas ciąży na części osób strach, że jawność zarobków może odcisnąć na nich społeczne piętno.

Jeśli chodzi zaś o lęki, to generacja Z cierpi na tzw. peniafobię, czyli paniczny strach przed brakiem pieniędzy. To stwierdzenie popiera raport UCE Research i Risify.pl, w którym 47 proc. młodych dorosłych wskazało pusty portfel jako swój największy koszmar. Wraz z obawą o zbyt szybko topniejący stan konta zmienia się tradycyjny model rodziny. Dom z kredytem hipotecznym na 30 lat i dzieci odchodzą do lamusa. W zamian pojawiają się podróże, rozwijanie pasji i inwestowanie w siebie. Tymczasem ustawa o jawności zarobków trafiła do prezydenta. Los zrównania zarobków kobiet i mężczyzn zależy od jego podpisu. 

2025-06-24

Kornel Wawrzyniak