Marketingowe sztuczki są w stanie odczarować niejeden kiepski wizerunek. Specjaliści od PR potrafią wcisnąć ludziom prawie każdy produkt – wystarczy go dobrze i efektownie „opakować”. Czasem trzeba wypromować jakiś krem wcale nieusuwający zmarszczek, innym razem zupełnie przeciętne auto, które na filmie reklamowym będzie wyglądać nieprzeciętnie. Miejsce to – od dawien dawna co sezon odwiedzane przez tak zwanych dziadków ze Służewca – też należało sprzedać na nowo. Wmówić warszawiakom (i nie tylko im), że stołeczny tor wyścigów konnych to lokalizacja prestiżowa, elegancka, a nie miejsce dla niezbyt majętnych, skromnie ubranych „dziadków” puszczających ostatnie złotówki na wyścigach, i że należy tam bywać.
Tegoroczna edycja wyścigów na Służewcu jest już ich 81. odsłoną. Pierwsza gonitwa odbyła się tam w 1939 roku. Tradycja wyścigów konnych w Warszawie sięga jeszcze dalej, aż do 1841 roku i gonitwy na Polu Mokotowskim. Historycy z kolei dodają, że pierwszy odnotowany wyścig odbył się w Warszawie w 1777 roku. Kazimierz Rzewuski, szambelan Stanisława Augusta Poniatowskiego, i angielski poseł sir Charles Whitworth ścigali się wtedy o to, kto pierwszy konno pokona kilkukilometrowy odcinek z Woli do Zamku Ujazdowskiego.
Od ładnych paru lat Totalizator Sportowy, który zarządza warszawskim torem konnym, stara się ściągać na wyścigi znanych ludzi. Tak, tak – celebryci wciąż najlepiej „sprzedają” wszelkie produkty i usługi. Bywali więc na Służewcu Małgorzata Kożuchowska (54 l.), Dawid Woliński (48 l.), Bogusław Linda (72 l.) i Małgorzata Tomaszewska (36 l.). Przychodzili tam Tomasz Oświeciński (52 l.) i Grzegorz Markowski (71 l.). Pojawiali się również Krzysztof „Diablo” Włodarczyk (43 l.) i Conrado Moreno (43 l.). Oglądaliśmy wtedy parady wyszukanych kreacji i oczywiście rywalizację na najbardziej wymyślne nakrycie głowy. To były czasy, kiedy wszyscy – zarówno uczestnicy, jak i organizatorzy – marzyli, że w Warszawie będzie kiedyś jak w Ascot. Ta nieduża wieś, położona parę mil od Windsoru i godzinę drogi z Londynu, gości u siebie co roku wyścigi, którym patronuje brytyjski monarcha. To chyba najbardziej znane wyścigi konne na świecie, a ich historia sięga 1711 roku. Elżbieta II była wielką fanką wyścigów, nie opuszczała żadnego sezonu, a jej sekretarze do planu gonitw Royal Ascot dostosowywali inne królewskie obowiązki. Do Ascot ściąga brytyjska arystokracja, a konkurs stroików i innych nakryć głowy wyzwala w bywalczyniach wyścigów nieposkromione pokłady kreatywności. Kapelusze zaprojektowane przez najsłynniejszych modystów potrafią kosztować ogromne pieniądze, liczone nawet w tysiącach funtów.
Tegoroczna lista znanych gości na Służewcu nie była szczególnie długa. Najwyraźniej wśród celebrytów bywanie na warszawskim torze i udawanie, że jest tu równie elegancko i prestiżowo co w Ascot, nie jest już takie modne. Najwyraźniej nie wiedzą jeszcze o tym ani Jan Lubomirski-Lanckoroński (47 l.) z żoną Heleną Mańkowską, którzy zajechali na wyścigi wypasionym rolls-royce’em, ani Marek Siudym (76 l.), aktor rzadko widywany na warszawskich imprezach. Zła sława toru najwyraźniej nie przeszkadza i Marcinowi Łopuckiemu (50 l.). Trener osobisty, kulturysta, a prywatnie mąż aktorki Katarzyny Skrzyneckiej (54 l.) zabrał na otwarcie sezonu młodszą córkę.
Jaka zła sława? – zapytają państwo ze zdziwieniem i niedowierzaniem. W tym roku do kin wejdzie „Wielka Warszawska” – filmowa opowieść o mrocznej stronie wyścigów konnych, bo jest i taka. Zdjęcia kręcono kilka miesięcy temu, oczywiście na torze na Służewcu. Rzecz dzieje się w środowisku dżokejów, a jeden z nich – najmłodszy stażem, odkrywa, że wyścigi to świat szemranych interesów, ustawionych gonitw, korupcji i innych przekrętów. Znakomita obsada – Tomasz Ziętek (35 l.), Tomasz Kot (48 l.), Marcin Bosak (45 l.) i Tomasz Sapryk (58 l.) – każe nam wierzyć, że może to być prawdziwy kinowy przebój. Reżyserem filmu jest Bartłomiej Ignaciuk (53 l.), który także zaadaptował liczący już kilkadziesiąt lat scenariusz. Jego pierwsza wersja powstała jeszcze w głębokim PRL-u. W latach 80. jeden z najbardziej znanych wtedy scenarzystów – Jan Purzycki – stworzył filmy „Wielki Szu” i „Piłkarski poker”. Pierwszy, z legendarną rolą Jana Nowickiego, pokazywał świat karcianego hazardu, drugi – w którym zagrał Janusz Gajos (85 l.) – opisywał skorumpowany świat piłki nożnej. „Wielka Warszawska” miała być finałem owej szczególnej filmowej trylogii o polskich patologiach. W komunistycznej Polsce o tym, co dzieje się na wyścigach, plotkowała nie tylko Warszawa. Na trybunach na Służewcu spotykali się ubecy, ambasadorowie, partyjna wierchuszka, warszawscy gangsterzy. Ówczesne władze nie dopuściły do realizacji filmu, obawiając się, że może skompromitować Państwowe Wyścigi Konne. Współcześnie władza nie decyduje już o tym, kto i o czym kręci filmy, a ci, którzy zarządzają torem na Służewcu, najwyraźniej wiedzą, że „nieważne, dobrze czy źle, byle z nazwiska”, a w tym przypadku z nazwy. I skoro fabuła toczy się kilkadziesiąt lat temu, to nikt nie ma prawa czuć się dotknięty opowieścią, która – to jasne – urodziła się przecież tylko w głowie scenarzysty.