Bez pościgów, strzelanin, patroszenia trupów, obcinania głów samurajskim mieczem i innych potworności. Jest zbrodnia, a nawet trzech nieboszczyków, i zagadka oraz grupa dociekliwych emerytów. Wielkim atutem jest gwiazdorska obsada i choć brakuje oscarowych kreacji, to ogląda się to wszystko bardzo przyjemnie, acz bez większych emocji. To kino między głaskaniem kota a łykiem herbaty.
Mamy więc ekskluzywny i drogi dom seniora Cooper’s Chase, a w nim piękne wnętrza jak z najdroższych, pachnących przepychem hoteli. Są rezydenci, których jesień życia upływa na spacerach po pięknym parku, grze w szachy, kolacyjkach i uprawianiu jogi.
Wśród pensjonariuszy działa czteroosobowy klub miłośników rozwiązywania starych zagadek kryminalnych, zwany Czwartkowym Klubem Zbrodni. Przewodzi mu była szefowa wywiadu Elizabeth (w tej roli wspaniała Helen Mirren). Pozostali detektywi amatorzy to: były związkowiec Ron (Pierce Brosnan), psychiatra Ibrahim (Ben Kingsley) i urocza pielęgniarka Joyce (Celia Imrie).
Jak łatwo się domyślić, niebawem ta oryginalna ekipa nudzących się starymi zagadkami seniorów zmierzy się z prawdziwym wyzwaniem, gdyż w tajemniczych okolicznościach zamordowany zostaje jeden z właścicieli domu opieki.
Wszystko jest, niby jak być powinno – tajemnica, zbrodnia, grono podejrzanych i grupa wścibskich staruszków próbująca rozwiązać zagadkę, ale jednak czujemy niedosyt. Owszem, miło się to ogląda (głównie dzięki świetnym aktorom), ale bez większego zachwytu.
Akcja słabo wciąga, mimo że pojawia się kolejny trup i to w zupełnie niespodziewanych okolicznościach. Dialogi bywają dowcipne, ale raczej z tych wywołujących uśmieszek, a nie szczery, gromki śmiech. To kino, które nie narazi nas na zgrzytanie zębami, ale też nie wyrwie nam serca, co najwyżej skłoni do refleksji nad losem Brosnana, który dawniej grywał pięknego jak złoty pistolet Jamesa Bonda, a dziś bryluje jedynie jako żwawy emeryt.
Widz zamiast wkręcić się w intrygę, raczej zastanawia się nad niespotykanym w Polsce luksusem domu starców i w myślach przywołuje marne polskie odpowiedniki. W filmie pojawia się też motyw polskich emigrantów, którzy pracują za grosze na zlecenie obrzydliwie bogatych cwaniaków. I tu zaskoczenie. W filmie rolę polskiego robotnika gra brytyjski aktor, którego niby-polski język może tylko bawić. Szkoda, że reżyser Chris Columbus nie zatrudnił któregoś z naszych.
Wystawiam więc dobrą „czwórkę” jako ukłon dla bogatej tradycji ciasteczkowych kryminałów. Film można obejrzeć, rozwiązując jednocześnie krzyżówkę czy odpowiadając wnuczkom na SMS-y.