– Twoja konstancińska wystawa poświęcona Tamarze Łempickiej okazała się niebywałym sukcesem, a to w ostatnim czasie trzecia wystawa tej najsławniejszej polskiej artystki, podkreślającej swą polskość. Najpierw Lublin, teraz Konstancin i Kraków. Nie za dużo?
– Widocznie dobrego nigdy dość… Łempicka była wielka za życia, więc zainteresowanie nią przetrwało lata. Jako małe, prywatne muzeum wykonaliśmy dla Tamary wielką merytoryczną robotę, np. osobiście ściągałem obrazy z Francji, z USA. Także Marisa, jej prawnuczka, zapaliła się do pomysłu współpracy z innymi muzeami, bo wtedy najefektywniej się działa. Gdy tuż przed pandemią wręczano mi w Krakowie bardzo zacną Nagrodę im. Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego, dziękując, mówiłem o idei wspólnych wystaw.
– Prestiżowa Nagroda Jasieńskiego to dla ciebie…
– Wielka satysfakcja, że ktoś mnie docenia, w prywatnym kolekcjonerze widzi wzór dla innych. Nagroda nazywa się „Kolekcjonerstwo – Nauka i Upowszechnianie”. Teraz też mam satysfakcję: do Konstancina przyjeżdża w każdy weekend 2000 – 3000 osób
– Zostawmy na chwilę Tamarę… Pamiętasz, kiedy kupiłeś pierwszy obraz?
– Był rok 1990. Właśnie kończyłem budowę domu, mając dwójkę dzieci i dużo pustych ścian. Właśnie powstały pierwsze domy aukcyjne, a ja zacząłem otrzymywać katalogi. Wpada mi wtedy w ucho termin École de Paris…
– …i nazwiska artystów w Polsce nieznanych.
– Mnie także nieznanych, bo przed 1989 rokiem o malarstwie niewiele wiedziałem.
Subskrybuj