Ponieważ jest reżyserem prawie wybitnym, był moim wieloletnim towarzyszem pracy w teatrach Wrocławia, Łodzi, Warszawy i Poznania, a poza tym od lat uporczywie uważa, że nie lubię jego żony Izadory. Po przeczytaniu tej książki postanowiłem jednak opublikować szereg swych uwag. Oto one:
1. Narzekanie, że nie lubię Izadory, jest piramidalnym nieporozumieniem. Była tancerką zespołową, najpierw narzeczoną, wreszcie żoną wszechwładnego reżysera, w której to roli zastąpiła Beatę, też tancerkę (ale solistkę), też filigranową, ale towarzyską, roześmianą i lubianą przez otoczenie. Takie uczucia mogłyby częściej spływać również na Izadorę, gdyby Marek z uporczywością i natarczywością nie usiłował całemu światu wmawiać, że mamy do czynienia z choreografką wybitną, „światowej sławy”, zachwycającą, jak tylko gdziekolwiek i cokolwiek choreograficznie ułoży, i dokonującą wiekopomnych cudów, gdy tylko do czegoś się zabierze. Taka postawa wobec żony wzbudza szacunek do mojego współpracownika i przyjaciela, ale jednocześnie kazała napić się święconej wody, gdy się jest dyrektorem Teatru, w którym razem pracowaliśmy.
Subskrybuj