Bez migrantów polska gospodarka sobie nie poradzi. Wiedzą to rolnicy, wie to logistyka, handel, budownictwo, transport, branża spożywcza. Artur Wrocławski, współwłaściciel agencji sprowadzającej siłę roboczą z zagranicy, mówi, że jest tego świadoma również władza, choć zapowiada, że migracji umożliwiała nie będzie. Ile już razy słyszał zapowiedzi, że np. dla migrantów z Kolumbii polskie MSZ wprowadzi z dnia na dzień wizy pracownicze, a potem wszystko i tak zostawało po staremu – przyjeżdżali bez problemu w ramach ruchu bezwizowego z Unią Europejską. Kolumbia i w ogóle cała Ameryka Łacińska to od dwóch lat, czyli od wybuchu wojny w Ukrainie, jeden z ulubionych kierunków ściągania do Polski cudzoziemskich pracowników. Młodzi, pracowici, produktywni – i co ważne, katolicy. Ale pracodawcy chwalą też sobie Filipińczyków, bo uśmiechnięci i znają angielski. Albo Nepalczyków, bo spokojni i niekonfliktowi. Trzeba sobie jakoś radzić bez Ukraińców, zwłaszcza mężczyzn, których już z pół miliona wyjechało od nas.
Wcześniej największą przeszkodą w sprowadzaniu obcokrajowców były wizy.
– Składałem ten sam komplet dokumentów dla dwóch braci z tej samej wsi. Jeden wizę dostawał, drugi już nie – opowiada pan Dariusz, właściciel plantacji borówek. Afera wizowa się skończyła. Powinno być lepiej, jest gorzej.
Bo wizy do Polski po prostu w ogóle są rzadko wydawane. Jak usłyszał plantator Dariusz na posiedzeniu komisji rolnictwa w Sejmie, to dlatego, że po aferze trzeba „zerwać z postrzeganiem polskiej wizy jako łatwo dostępnej”. Artur Wrocławski sprowadza więc ludzi z krajów bezwizowych, jednak i z tym są problemy. – Ostatnio w branży coraz częściej słychać o przypadkach, że Straż Graniczna w związku z kolejną decyzją MSZ kazała deportować pracownika z Kolumbii. Miał pozwolenie na pracę, miał umowę o pracę, nie miał wizy pracowniczej. Nie potrzebowali wiz, ale już potrzebują.