Pewnie spora grupa czytelników kojarzy sztukę „Śmierć i dziewczyna” Ariela Dorfmana ze słynnego filmu Romana Polańskiego z 1994 roku. Polański ma niesamowitą umiejętność filmowania dzieł, które pierwotnie przeznaczone były na scenę (m.in. „Bóg mordu” Yasminy Rezy). Tak dzieje się też w wypadku dramatu Dorfmana. W filmie Polańskiego Sigourney Weaver i Ben Kingsley stworzą piekło i prawdziwą grozę w kameralnej przestrzeni mieszkania.
Akcja dzieje się w jednym z krajów Ameryki Łacińskiej. Właśnie upadł krwawy wojskowy reżim i powoli trwa proces normalizacji. Nowe władze chcą stworzyć komisję, która będzie rozliczać zbrodniarzy. W domku na odludziu na Gerarda, prawnika i dawnego opozycjonistę, czeka z kolacją jego żona Paulina (ofiara reżimu).
Pada deszcz, mamy złe warunki pogodowe. Gerard wraca do domu spóźniony. Jest z nim uprzejmy gość, doktor Miranda, który pomógł mu zmienić koło na autostradzie. W miłym gościu Paulina rozpoznaje po głosie swojego dawnego prześladowcę, który ją torturował i gwałcił w czasach, gdy była aresztowana.
To uniwersalny spektakl nie tylko o odpowiedzialności za straszne czyny, ale także opowieść o traumie, z której ciężko się wyzwolić, która tkwi niesamowicie głęboko i nie pozwala normalnie żyć.
Właśnie dziś warto obejrzeć ten spektakl, by uświadomić sobie prostą rzecz – że zło musi być ukarane, że należy karać złych ludzi. Wielkoduszne wybaczanie zbrodni, przestępstw i czystego zła prowadzi zawsze do jeszcze gorszego stanu.
Także dziś w Polsce żyjemy w czasach rozliczeń i widzimy, jak przestępcy, zwykli złodzieje z legitymacjami partyjnymi, śmieją nam się w twarz. Jak uciekają do Dubaju czy na Dominikanę, jak wykorzystują luki prawne i z pomocą drogich adwokatów szukają wykrętów i udają niewinnych.
Rozwadnianie zła w mętnych wodach wybaczania, propagandy, że „nic się nie stało”, a także lenistwo i machanie ręką, bo to „było i minęło”, zemszczą się na nas wszystkich po czasie. Na zgniłym fundamencie nie da się zbudować ani niczego trwałego, ani pięknego.
W spektaklu wspaniałą kreację wyjącej z chęci zemsty, rozpaczy i niemocy Pauliny stworzyła Jowita Budnik, której gra wbija w fotel i nie daje się zapomnieć. Także Kamil Maćkowiak w roli strachliwego i zachowawczego Gerarda oraz Mariusz Słupiński jako sympatyczny i przebiegły doktor Miranda stworzyli niesamowicie wiarygodne postaci.
Zło może i jest banalne, jak pisała Hannah Arendt, ale nieukarane będzie czyhać jak wąż, który za chwilę ponownie ukąsi. Warto to sobie uświadomić nie tylko przy okazji oglądania tego rzadko już granego spektaklu, który koniecznie trzeba zobaczyć.