De Gaulle twierdził, że Bardotka jest ważniejszym produktem eksportowym Francji niż samochody marki Renault, a ikona feminizmu Simone de Beauvoir, że jest „lokomotywą kobiecości”, która zawsze robi to, co się jej podoba, co, niestety, bywa niepokojące. – Nie zawsze robię to, co mi się podoba, ale zawsze mówię, co mi się podoba i jak trzeba przeciwko wszystkim – dopowiadała Bardot. Wyprzedzała swój czas. W pierwszej części życia jako najseksowniejsza megagwiazda była emblematyczną figurą emancypacji kobiet, symbolem rewolucji seksualnej, pobudzała smak wolności całej kobiecej generacji uwięzionej w ciasnym gorsecie cnoty. Drugą część życia poświęciła zwierzętom, stając się pierwszą ekolożką walczącą na rzecz praw zwierząt. To dwa różne życia.
Przeglądam ostatnie i wcześniejsze wywiady z sędziwą jubilatką. Zazwyczaj obchodziła urodziny, tańcząc przy cygańskiej muzyce, lecz w tym roku, jak powiedziała Gali, nie będzie świętować: Jestem w głębokiej żałobie po Alanie (Alain Delon), po moim psie E.T., a i przyjaciel Paul Watson (obrońca wielorybów) jest w więzieniu (na Grenlandii). Na archiwalnej okładce nawiązującej do filmu, który uczynił ją sławną „I Bóg stworzył kobietę” Rogera Vadima, jej pierwszego męża, czytam: „Jeśli Bóg stworzył kobietę, to albo diabeł, albo Francja – Bardotkę”. Pierwszą wersję przyjęły bojkotujące ją środowiska lewicowo-feministyczne, drugą prawicowo-konserwatywne. A sama zainteresowana: Nie wiem, czy Bóg stworzył kobietę, ale jeśli tak, to wiedział po co…
Subskrybuj