Na fali popularności muzyki rockowej w latach 80. reżyser Paweł Karpiński nakręcił w 1983 roku film pt. „To tylko rock” z udziałem m.in. Grażyny Treli, Krystyny Jandy i Piotra Fronczewskiego. Fabuła była mocno idiotyczna, dialogi sztuczne, a cała historia tak odrealniona i daleka od rzeczywistości, że aż bolały zęby. W filmie pokazano fragmenty koncertów m.in. Lady Pank i Oddziału Zamkniętego, jest też muzyka Dezertera i Classix Nouveaux z Salem Solo, i to jedyna wartość filmu.
O wiele ciekawszy był obrazek Jacka Borcucha pt. „Wszystko, co kocham” o chłopaku z kapeli punkrockowej zakochanym w córce działacza „Solidarności”. W tle stan wojenny, kłopoty w szkole, punkowy bunt, no i historia rodem z „Romea i Julii”, bo zakochany muzyk jest synem oficera Marynarki Wojennej. Mimo nieco ckliwego charakteru opowieści dało się to przełknąć bez większego wstydu.
Chyba najlepszym obrazkiem „rockowym” polskiej kinematografii jest „Skazany na bluesa” (2005 rok) w reżyserii Jana Kidawy- Błońskiego. Film opowiada dramatyczną historię charyzmatycznego lidera grupy Dżem. Kidawa nie uniknął wpadek i mielizn, ale obraz broni się przede wszystkim świetną rolą Tomasza Kota, który na czas realizacji filmu po prostu stał się legendarnym Ryśkiem Riedlem.
„Wielka majówka” Krzysztofa Rogulskiego z 1981 roku to z kolei film przygodowy i łobuzerski (ze świetną rolą Zbigniewa Zamachowskiego). Trudno uznać go za obraz o tematyce rockowej, ale niesamowita muzyka Maanamu (sam zespół pojawia się w ostatniej scenie filmu) nasyca film tak mocno rockowym i buntowniczym klimatem, że możemy go tu umieścić niemalże na szczycie drabiny.
Całkowicie nowy obraz „Idź pod prąd” (można właśnie oglądać na platformie Netflix) to próba opowiedzenia historii o punkach z Ustrzyk Dolnych.
Jeden z pierwszych polskich zespołów punkowych KSU powstał na dalekiej bieszczadzkiej prowincji. Jego lider Siczka, podobnie jak cały zespół, dostarczał dzielnej Milicji Obywatelskiej i działaczom partyjnym wiele kłopotów.
Szokujące stroje, buntownicze hasła i anarchistyczna postawa muzyków musiały budzić niepokój wśród służb porządkowych i zachwyt wśród miejscowych dziewcząt. Niestety, fantastyczna historia Eugeniusza Olejarczyka (lider KSU) i jego kolegów została opowiedziana średnio zgrabnie.
Piotr Głowacki w roli zacietrzewionego partyjniaka jest świetny, Ignacy Liss (w roli Siczki) jako punkowy buntownik wiarygodny, ale cała historia opowiedziana nieco tak, jakby reżyser też nadużywał tych tanich win, które hurtowo pochłaniają bohaterzy.
Malownicze realia PRL-u, kolejki przed sklepami, stan wojenny, nudę egzystencji w realnym socjalizmie można było pokazać ciekawiej. Wszystko to, niestety, wygląda jak tania rekonstrukcja historyczna przy okazji kolejnej rocznicy Sierpnia. Atutem filmu są oryginalne cytaty z raportów SB na temat zespołu i zjawiska zwanego punk rock oraz autentyczne wydarzenia (list do Wolnej Europy, pralka Frania jako pojemnik na piwo), a także chropowata, dzika muzyka KSU, której tu nie brakuje. Fani będą zachwyceni i to jest najważniejsze, a reszta będzie trochę marudzić.