Reżyser Piotr Domalewski potraktował ministrantów jednak superserio, bez żadnego podśmiewywania się, co nie oznacza, że w poważnym filmie nie jest dowcipnie, a momentami nawet bardzo zabawnie. Twórca scenariusza sam był ministrantem przez kilkanaście lat, więc temat jest przez niego dobrze rozpoznany.
Dawno temu miałem w Gdańsku dwóch kolegów, którzy służyli do mszy przez wiele wiosen. Znali na pamięć wszystkie ceremoniały i religijne pieśni. Obaj, widząc wszystko z bardzo bliska, skutecznie wyleczyli się nie tylko z Kościoła jako instytucji, ale nawet z wiary. Jeden został radykalnym punkiem, a drugi ortodoksyjnym anarchistą. Te przykłady potwierdzają słynne słowa filozofa, księdza Józefa Tischnera, który swego czasu oddał się gorzkiej refleksji, mówiąc: nie znam nikogo, kto stracił wiarę na skutek czytania pism Marksa, natomiast znam wielu, którzy zwątpili po kontakcie ze swoim proboszczem.
Twórca filmu Piotr Domalewski nie stracił wiary. Przynajmniej w ministrantów. Opowiada nam historię polskiego prowincjonalnego miasteczka, w którym płynie życie pełne grzechów. Bieda aż piszczy, mieszkańcy nadużywają alkoholu, a rodzice zaniedbują, a czasem biją swoje dzieciaki.
Tej beznadziei przygląda się grupa ideowych ministrantów, którzy postanawiają naprawić świat. Punktem zwrotnym staje się sytuacja, w której pieniądze przeznaczone ze zbiórki w kościele dla biednych decyzją apodyktycznego kleryka (w tej roli Tomasz Schuchardt) trafiają do kurii, a nie do potrzebujących.
Czwórka ministrantów zrobi wszystko, aby pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują. Niestety, okazuje się, że czynienie dobra to nie jest prosta sprawa. Chłopcy tworzą coś na kształt tajnego stowarzyszenia radykalnej pomocy. Wspierając się cytatami z Biblii i żywotami świętych, jadą po bandzie i na przekór skostniałej strukturze kościelnej pomagają potrzebującym.
Jest w tej historii sporo luzu, zabawy, są świetne dialogi, a nawet młodzieżowy i ideowy rap w kominiarkach. Jest też smutny obraz małego, zdechłego miasteczka, w którego żyły młodzi ideowcy chcą wpuścić trochę życia i szczyptę dobra. Ale czy szarzy zjadacze chleba dadzą się przemienić w anioły? Nie będzie to łatwe, a klęska projektu zbawienia ludzkich dusz wisi na włosku.
Na uwagę zasługują dwie rzeczy. Dobra gra młodych aktorów, którym udało się wykreować niezwykle wiarygodne postacie, oraz ciepłe spojrzenie na grzesznych ludzi i prowincjonalne miasteczka, w których wiodą swój niezbyt szczęśliwy żywot. Domalewskiemu udaje się uchwycić pewien autentyczny polski realizm, bez sielanki, ale też bez rozrywania szat i ran na miarę poetyki filmów Smarzowskiego. Smutny obraz Polski i Kościoła, jednak z małą nutą nadziei.