Nie jesteśmy w stanie dojść do siebie na długo po zakończeniu seansu. Ten film i obrazy, które reżyser nam tak sugestywnie przedstawia, zostają z nami. Nie od dziś wiadomo, że obraz przemawia lepiej niż artykuł, badania naukowe czy dane statystyczne. A tych mamy sporo, bo od lat 90. przemoc domowa jest uwzględniana w badaniach i statystykach.
Co 40 sekund w Polsce jakaś kobieta jest ofiarą przemocy. Co roku 60 – 70 tysięcy kobiet staje się obiektem drastycznych form przemocy: od tej fizycznej, seksualnej, ekonomicznej po znęcanie się psychiczne. Ani państwo, ani policja, ani Kościół nie radzą sobie z tym problemem.
Smarzowski w swoim stylu brutalnej, poszarpanej narracji opowiada nam historię Gosi (w tej roli świetna Agata Turkot), romantyczki, miłośniczki literatury, marzycielki, która uczy angielskiego i pragnie wypełnić pustkę w sercu po ostatniej znajomości. Tę pustkę zdaje się wypełniać inteligentny, oczytany urzędnik państwowy Grześ (grany rewelacyjnie przez Tomasza Schuchardta), który jest starszy, ale potrafi być ujmujący, zdaje się romantyczny i prawdziwie zakochany.
Para szybko ląduje w łóżku, następnie wyjeżdża na szalone wakacje, gdzie dopełnia się ich prawie prawdziwa miłość, przypieczętowana z czasem ciążą i ślubem.
Początkowo tylko małe znaki świadczą o tym, że Grześ jest przemocowcem i tyranem. Nagłe wybuchy gniewu, popisy zazdrości, awantury i krzyki zakończone kwiatami i gorącymi przeprosinami zdają się jedynie preludium do prawdziwego dramatu, jaki się rozegra. Reżyser dawkuje nam tę historię w sposób mistrzowski. Ta rwana narracja, w której chronologia pozornie nie ma znaczenia, pozwala widzom zatopić się w morzu rodzinnych okropności.
Razem z bohaterką podążamy ciemnym tunelem życia i cierpienia, w którym przeprosiny, kłamstwa i kwiaty mieszają się z biciem i poniżaniem partnerki, by z każdym kolejnym kręgiem historii zanurzyć się w jeszcze większe piekło domowe.
O ile rząd, konserwatyści i Kościół narzekają, że w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci i w perspektywie stu lat zagrożone jest nasze funkcjonowanie jako narodu, bo przyrost naturalny od lat znajduje się na minusie, to w tym filmie znaleźć możemy jakąś podpowiedź, dlaczego tak się dzieje.
Zwykle Wojciech Smarzowski barwnie pokazywał nam polską patologię, czyli zapity, agresywny i chytry naród modlący się do Boga i nienawidzący wszystkich wokół. Tym razem przewrotnie historia dzieje się we w miarę zasobnym, „dobrym domu”, w środowisku powiatowej władzy, z pozoru eleganckim i kulturalnym otoczeniu. Niestety, w stosowaniu przemocy wobec kobiet nie ma żadnych ograniczeń. Biją wszystkie środowiska – od lewa do prawa, od urzędnika i profesora po menela i prostaka.
Straszny, okrutny, brutalny, ale prawdziwy film, który trzeba zobaczyć, bo działa lepiej niż zimny prysznic i elektrowstrząsy.