Gdy 15 lat temu nocnym autobusem pierwszy raz przyjechałam do Izmiru, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Słyszałam co prawda, że to najbardziej wolne i pełne swobody tureckie miasto, ale ponieważ nie znałam innych, niewiele mi to mówiło. W głowie nie miałam skojarzenia z antyczną Smyrną, lecz jedynie z wielkim pożarem miasta, do którego doszło w 1922 roku, a co do powodów którego nie ma zgody do dziś. Grecy twierdzą, że to Turcy podłożyli ogień, Turcy odpierają zarzuty, twierdząc, że nie byłoby logiczne podpalanie miasta, które właśnie odbiło się z rąk wroga. W tle są jeszcze Ormianie, bo niektóre tropy prowadzą do zamieszkiwanej przez tę mniejszość dzielnicy jako zarzewia pożaru. Najpierw zobaczyłam w Izmirze zatłoczony do granic dworzec autobusowy, pełen maszyn, w których za kilka lir można było naładować telefon, i stoisk firm przewozowych, których pracownicy jak na bazarze wykrzykiwali ceny i oferty przejazdów. Po takim wstępie byłam pewna, że nic ciekawego mnie w tym mieście nie spotka. Srodze się pomyliłam. Izmir zachwycił mnie tak, że w końcu w nim zamieszkałam.
Subskrybuj