Policjanci rozkopali miejsce i wydobyli resztę zwłok. W czasie oględzin ujawniono szereg urazów oraz ślady duszenia. Biegły medyk stwierdził, że mężczyzna stracił życie ponad tydzień wcześniej. Nie wykluczył też, że kiedy zakopywano ciało – ów człowiek jeszcze żył.
Śledczy szybko skojarzyli to zabójstwo ze zgłoszonym kilka dni wcześniej w komisariacie na Woli zaginięciem Ryszarda T., 37-letniego mieszkańca Warszawy. Był rodowitym warszawiakiem, który wychował się na Dolnym Mokotowie, i od kilku lat prowadził jednoosobową firmę zajmującą się kręceniem filmów wideo z imprez rodzinnych. Pan Ryszard, a właściwie Jacek, bo takiego imienia najczęściej używał, zajmował się też handlem sprzętem RTV. Sporo tego towaru pochodziło z kradzieży i włamań. Działalność prowadził w swoim mieszkaniu.
Kilka lat wcześniej rozwiódł się. Od pewnego czasu żył z młodą kobietą – nazwijmy ją Krystyną. Co prawda nie mieszkali razem, ale jak to wynikało z policyjnych ustaleń, był to poważny związek. Partnerka Jacka też posiadała mieszkanie. Prawie codziennie odwiedzali się wzajemnie. Krystyna również miała swój biznes – stragan ze sprzętem radiowo-telewizyjnym na jednym z warszawskich bazarów. Dramat rozegrał się 20 sierpnia 1999 roku. Poprzedzającą noc Jacek spędził u Krystyny, a kiedy się rozstawali, umówili się u niej na kolację. W ciągu dnia kilkakrotnie rozmawiali przez telefon. Około godz. 16 Jacek zatelefonował do partnerki i poinformował, że wychodzi z domu, gdyż ma pomóc koledze przy zakupie samochodu. Kolejny raz zadzwonił o godzinie 17.30. Powiedział kobiecie, że ma jeszcze do załatwienia ważny interes na Mokotowie. Jednak nie wyjaśnił, o co chodzi…
Ponieważ Jacek nie przyszedł do Krystyny na kolację o umówionej porze, kobieta około 21 zadzwoniła do niego. Nikt nie odbierał telefonu. Krystyna dzwoniła jeszcze wielokrotnie, ale bez skutku. Czuła, że stało się coś złego. Nie mogąc zasnąć, po północy, około godz. 1, pojechała do mieszkania Jacka, ale nikogo tam nie zastała. Dwa dni później rano Krystyna, wyczerpawszy wszelkie możliwości znalezienia partnera, zgłosiła zaginięcie w Komisariacie Policji na Woli. Ponownie zjawiła się w mieszkaniu zaginionego. Około godz. 14 niespodziewanie usłyszała, że ktoś otwiera drzwi kluczem. Miała przeczucie, że nie jest to Jacek, więc kiedy podbiegła do drzwi, chwyciła za gałkę zamka, uniemożliwiając ich otwarcie. W wizjerze zobaczyła twarz tęgiego, młodego mężczyzny. Gość nagle się odezwał: „Otwórz, ja wejdę tylko na chwilę”. Jednak kiedy Krystyna zaczęła krzyczeć, że wezwie policję, mężczyzna ulotnił się. Gdy upewniła się, że intruz opuścił blok, przerażona uciekła z mieszkania.
Od tej pory przez długie miesiące była w ciągłym strachu, obawiając się o własne życie. Dwa dni po tych wydarzeniach – 23 sierpnia o godzinie 16.55 – na ul. Karnawałowej na Ursynowie dwaj mężczyźni podpalili forda taurusa, który był własnością zaginionego. Ustalono istotnych świadków, którzy wieczorem w dniu zaginięcia Jacka widzieli, jak ulicą Piaseczyńską dwaj mężczyźni gonili trzeciego w kierunku, gdzie później robotnicy znaleźli zwłoki przy stadionie Warszawianka. Był także świadek podpalenia samochodu.
Policja nie ustaliła jednak, z kim Jacek feralnego dnia był umówiony na Mokotowie. Niejasny pozostał też motyw zbrodni. Nie wyjaśniono również, kim był tajemniczy mężczyzna, który chciał wejść do mieszkania denata kilkadziesiąt godzin po dokonaniu morderstwa. Prezentowałem tę sprawę w Magazynie Kryminalnym „997” blisko rok po zbrodni, w maju 2000 roku. Goszczący wtedy w studiu „997” nadkomisarz Bolesław Rokosz z Wydziału Zabójstw Komendy Stołecznej Policji w Warszawie nie był w stanie określić, jaki był motyw tej zbrodni. Postawił jednak hipotezę, że mogły to być rozliczenia związane z działalnością jego firmy.