Listy do redakcji Angory (17.09.2023)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości bardzo dziękujemy i zapraszamy do dalszej dyskusji.

Fot. Domena publiczna

„Temu dała, temu dała… a temu NIC nie dała!” 

System do zmiany 

Pani Irena w 36. nr. ANGORY wypowiada się w swoim liście na temat sprawiedliwego obliczenia „czternastej emerytury”. Zapewne wywoła to wiele komentarzy, zwłaszcza zdanie: „Ludzie z dobrych zarobków mają dobre emerytury”. To duże uproszczenie. Do tego na 38. stronie tego samego tygodnika czytamy o emeryturach posłów: np. pani J.S. (74 lata, 16 tys. zł), pan T.C. (68 lat, 9400 zł). 

Raczej dobrze zarabiałem, przez 47 lat miałem stałe zatrudnienie, przez szereg lat potem jeszcze pracowałem nieregularnie i ZUS wyliczył mi wskaźnik wysokości podstawy emerytury 214 proc. Ale to nie znaczy, że skoro kwota przeciętnego wynagrodzenia wynosi teraz ponad 7 tys. zł, to dostaję 15 tysięcy. W rzeczywistości ZUS wypłaca mi trzy razy mniej.

Z kolei moja żona, której obliczono wskaźnik 130 proc. i pracowała, podobnie jak ja w laboratorium, ale w warunkach szczególnie szkodliwych dla zdrowia – nie otrzymuje dziewięciu tysięcy zł, tylko ponad trzy razy mniej (był kiedyś dodatek za pracę w takich warunkach, został zlikwidowany).

Do świadomości ludzi powinno dotrzeć, że zasady corocznej tzw. waloryzacji powodują coraz mniejsze wypłaty. To istotne dla tych, którzy wcześnie poszli na emeryturę lub długo żyją. Z pewnością cały polski system emerytalny wymaga przedyskutowania i zmian. Należy przy tym jednak nazywać rzeczy po imieniu. Tzw. czternasta emerytura jest w rzeczywistości formą wsparcia gorzej sytuowanych, waloryzacja to operacja korzystna dla Skarbu Państwa, a kwestia sprawiedliwości jest o wiele bardziej skomplikowana niż opisana przez Panią Irenę. WOJCIECH

Bez cienia wstydu i zażenowania 

Rozpoczęła się oficjalna część kampanii wyborczej wobec oficjalnego podania terminu przez Pana Prezydenta. Kampanii, która – jak przewidzieli różni obserwatorzy sceny politycznej – nie będzie miała żadnych granic, a moralnych w szczególności. Na jednym z wyborczych wieców prezes Kaczyński przekonywał zgromadzonych, że władza należy się tylko im, bowiem w przeciwnym wypadku dojdzie do głosu „obóz zdrady narodowej”. Bez cienia wstydu i zażenowania wszystkich niepopierających jego polityki wpisał do obozu zdrajców narodowych. Bez cienia wstydu i zażenowania tworzy grunt pod ewentualną porażkę wyborczą. Grunt, który pozwoli mu zachować władzę, nawet jak przegra. 

Człowiek ten nie pozwoli bowiem na objęcie władzy przez Tuska i „obóz zdrady narodowej”. Jak swego czasu mówił poseł Dziambor, „szykują coś grubszego” na tę okoliczność, przygotowując na to swoich wyznawców. Znamienne jest to, że obecna władza z upodobaniem pielęgnuje tradycje… komunistyczne. Wtedy były „elementy antysocjalistyczne”, teraz są „zdrajcy narodu polskiego”. Wtedy trwała kampania obrzydzania społeczeństwu Związku Zawodowego „Solidarność”, teraz trwa kampania obrzydzania opozycji. Weszliśmy wyraźnie w stan zagrożenia.

Zagrożenia trzecią kadencją PiS-u. To, co wygaduje lider tej formacji, ma służyć uzasadnieniu wprowadzenia jakiegoś stanu wyjątkowego w przypadku wyborczej porażki. Jestem przekonany, że władza ta nie będzie miała żadnych moralnych oporów, żeby pójść drogą Jaruzelskiego. Bez cienia wstydu i zażenowania! A jak już „obronią” Polskę przed Niemcami, Unią i Tuskiem, zmienią jedną ze strof hymnu państwowego na: „Dał nam przykład Jaruzelski, jak zwyciężać mamy”. Wszak jedna z pisowskich posłanek wyraziła to, jasno mówiąc, że „Polska to my” (czyli PiS). 

Oglądam te spektakle z zainteresowaniem, ponieważ ciekawe są reakcje zgromadzonej publiki na słowa prezesa. Część obecnych przyjmuje je z uwielbieniem i aplauzem, ale część pozostaje bierna, jakby znalazła się w tym miejscu nie do końca ze swojej woli. Wtedy też tak było, wielki entuzjazm akolitów i milczenie tych, którym kazano się zgromadzić. Dzielnie sekundują prezesowi bezpośredni realizatorzy wytyczonej przez niego drogi, z premierem Morawieckim na czele. Bez cienia wstydu i zażenowania wciągnęli do politycznej gry Kościół, którego nie po to bronili przed oskarżeniami o pedofilię, żeby teraz zostawić go w spokoju.

Przyszła pora na dowody wdzięczności, czego wyraz mieliśmy w Częstochowie. To właśnie tam, w miejscu tak bliskim polskim katolikom, doszło do zamiany świątyni w biblijne „targowisko”. Bez cienia wstydu i zażenowania. Nie lepiej dzieje się w Wojsku Polskim. Instytucja, która na mocy Konstytucji ma pozostawać apolityczna, również została wprzęgnięta w kampanię wyborczą jedynie słusznej partii. Premier Morawiecki bez cienia wstydu i zażenowania wygłasza płomienne przemówienia na tle żołnierzy i pojazdów bojowych, prawiąc, jak to było źle za rządów PO-PSL, a jak jest cacy za rządów Zjednoczonej Prawicy. Wyborcza agitacja, niewybredne epitety i lżenie przeciwników politycznych to kampanijna codzienność. Cynicznie upartyjniają wojsko, tak jak zrobili to już z Kościołem, prokuraturą, sądami, policją. Popierający takie działania klaszczący na wiecach lud pisowski jest przykładem, jak nisko już upadła część naszego społeczeństwa. Bez cienia wstydu i zażenowania. JACEK M.

Obrona granicy 

Na granicy z Białorusią na początek położono zwoje koncertiny, ale emigranci przełazili przez nią bez trudu, więc partia i rząd postanowili wybudować MUR. Jak postanowili, tak zrobili i wzdłuż całej granicy postawiono stalowy parkan wysoki na pięć metrów. Parkan również okazał się średnio przydatny, ponieważ muzułmanie jak przełazili przez granicę, tak przełażą, co potwierdzają Niemcy, do których dociera z Polski coraz więcej „emigrantów”.

Za to MUR przydał się w kampanii wyborczej i jest często odwiedzany przez partyjnych notabli z Kaczyńskim i Morawieckim na czele, z dodatkiem kamer i mikrofonów wiadomej szczujni, przed którymi notable puszą się i wychwalają się pod niebiosa, jak to oni bronią Polaków. A jak wygląda rzeczywistość? Marnie, bo do naszego kraju przenikają nie tylko ludzie, ale i różne obiekty latające – głównie z wrogich państw – o których powinno wiedzieć nasze wojsko, ale nie wie.

Co z tego, że kupujemy za bajońskie sumy sprzęt z najwyższej półki, jeśli nikt nie patrzy na ekrany radarów? Zamiast wydawać ogromne sumy na radary, wystarczy kupić w promocji za kilkaset zł smartfony, którymi można nagrywać filmy – efekt będzie taki sam. Jaka była reakcja partii i rządu? POLACY, NIC SIĘ NIE STAŁO! Przecież helikoptery, jak wleciały, to wyleciały, więc po co robić drakę? Rakieta pacnęła w las? Ale tylko leśne myszy dostały hercklekotu, to po co tyle krzyku (to do opozycji)? Trzeba nie mieć wyobraźni, żeby lekceważyć to, co się stało. A co by było, gdyby z białoruskiego helikoptera wyleciał, tak sobie, pojemnik np. z wąglikiem?! Lub gdyby ruska rakieta miała głowicę bojową i rąbnęła w nowy blok energetyczny w elektrowni Opole lub w rafinerię w Płocku (…)? Czy to obudziłoby urzędników, którzy może nareszcie wzięliby się do roboty, a minister, zamiast pleść androny, dokonał porządnej analizy sytuacji i wyciągnął właściwe konsekwencje dla śpiochów, którzy, zamiast śledzić ekrany radarów, robili Bóg wie co. A tak mimochodem, jak wyglądają zabezpieczenia strategicznych obiektów przed atakiem terrorystycznym? Co robią służby, żeby sabotażystów wyłapać? Wysyłanie czołgów i wojaków nad granicę białoruską na pewno ich nie powstrzyma. Straty, jakie poniosło państwo polskie, są nie tylko materialne – znacznie gorsze są straty wizerunkowe, bo co to za państwo, które pozwala na bezkarne latanie nad własnym terytorium różnych obiektów wysyłanych z wrogich państw? PiS w programie wyborczym ma temat zapewnienia nam bezpieczeństwa i trzeba przyznać, że robi to w sposób raczej niespotykany. Ale co tam radary, działa przeciwlotnicze czy rakietowe! Mamy bohaterskiego prezesa, który nadstawi własną pierś, od której odbiją się wszystkie wraże pociski! A jak nie? To trudno, taki mamy klimat. 

Zwłaszcza że największym zagrożeniem dla pisowskiego państwa bynajmniej nie są wraże rakiety, bomby czy inne takie. Wolne media – to są dopiero szkarady niebezpieczne dla państwa PiS! I dlatego wszystkie łapy na pokład i do roboty: pozamykać zlikwidować lub wykupić (przez firmy państwowe i oczywiście za psie grosze), żeby prezes mógł nareszcie spać bez koszmarów. RYSZARD PORĘBSKI

Sensacja? Jeszcze nie 

Pan prezydent, jak to ma w zwyczaju, okrzyknął termin wyborów parlamentarnych. To nieważne, że wszyscy wiedzieli, jaki ten termin będzie. Nieważne nawet, że tak prezydentowi kazał krzyknąć naczelnik. Prezydent tylko zrobił lekką pauzę w swojej wypowiedzi i rzucił terminem. Nie przerwał w ten sposób kampanii wyborczej rządzącej partii, która to kampania trwa od półtora roku. Ja na swój prywatny użytek wyznaczyłem jej początek, gdy Kaczyński na jakimś wiecu dla własnej widowni ogłosił program związany z tym, co rządząca partia lubi najbardziej, czyli z korytem, a mianowicie „locha 100+”. Zaczęli, pomyślałem. I się nie pomyliłem. Na początek wymyślono pikniki z darmową (choć podobno nie wszędzie) kaszanką. 

To taki fortel, żeby nie mówiono, że rozdają kiełbasę wyborczą. Kiełbasa też była, ale ukryta sprytnie w grochówce. Od razu wzrosło w kraju zapotrzebowanie na grille, namioty i krzesełka składane, a także na autokary, bo ktoś tę publikę musiał dowozić. Pełne ręce roboty miała policja, bo chronienie ogólnodostępnych pikników przed niepowołanymi to zadanie poważne. Ze znanych mi relacji z tych pikników wiem, że więcej ludzi się zbierało, by posyłać niezbyt sympatyczne pozdrowienia i życzenia „szerokiej i szybkiej drogi powrotnej” Kaczyńskiemu, niźli było chętnych na grochówkę i na baloniki. Z ogłoszeniem kampanii zaczęły się spekulacje i układanie list, czyli zwykłe przepychanki, jak kiedyś – z całym szacunkiem – w kolejce po węgiel w Grójcu. 

Byli tacy, którzy nawet nie wiedzieli, czy znajdzie się jakaś partia, która ich przygarnie. Puszczali więc oczko to w jedną, to w drugą stronę. Kto da więcej, to znaczy wyżej na liście. Dla innych z kolei był problem, z jakiego okręgu uda się wystartować. Powrót do poprzedniego miejsca wiązałby się z koniecznością udania się tam po czterech latach, czasem bez żadnego dorobku. Ci, którzy byli pewni swych okręgów, wystawili billboardy pełne retuszu i swoich „osiągnięć” dla regionu. Nie pisali na billboardach, ile sami przytulili kasy, nawet się obrażali, gdy robiła to konkurencja, ale ile oddali regionowi z tego, co wcześniej rząd zabrał. Jestem przekonany, że gdyby zsumować te wszystkie wydatki z billboardów, wyszłaby suma wyższa niż ogół inwestycji polskiego rządu. Bo przecież unijnych pieniędzy pokazywać nie należy. Nadpremier zachowuje – jak zwykle w takich sytuacjach – minę pokerowego szulera. Ogłosi listy, gdy nie będzie możliwy bunt na Titanicu. Wszak orkiestra, wraz z przystawkami, ma do końca grać, to znaczy głosować, na podstawie przedkładanej przez niego partytury. O swoim kandydowaniu mówi, że nie boi się nikogo, a tych kilkuset policjantów w jego otoczeniu to sympatycy, tyle że w mundurach (…). To, że Kaczyński ucieka do Kielc, żadną sensacją według mnie nie jest. Sensacją by było, gdyby Kaczyński wystartował z całkiem innej listy. Może Tusk coś wymyśli także w tej sprawie? Kaczyński, Giertych, Kołodziejczak to byłby przecież prawie poprzedni rząd PiS. A.Z. z powiatu pułtuskiego

Najważniejsze sukcesy rządów PiS-u 

1. Przekształcenie Trybunału Konstytucyjnego w Trybunał Pani Julii Przyłębskiej. 

2. Zdemolowanie przez Antoniego Macierewicza wojskowego wywiadu i kontrwywiadu. 

3. Usunięcie i pozbycie się z wojska ludzi wykształconych i doświadczonych w walkach (około 400 osób z kierowniczej kadry). 

4. Upadek prestiżu i upolitycznienie sądownictwa, presja na niewygodnych, niedających się złamać prawników, a nagradzanie usłużnych. 

5. Uchwalenie przeciw kobietom najbardziej restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. 

6. Najniższa w Polsce liczba urodzin dzieci od czasów drugiej wojny światowej. 

7. Nieotrzymanie przez Polskę pieniędzy z Unii Europejskiej na rozwój kraju (za łamanie prawa). 

8. Często powtarzane przez premiera Mateusza Morawieckiego kłamstwa, które doprowadziły go do rozpraw sądowych, za co otrzymał dwa wyroki. 

9. Utworzenie klubu pisowskich milionerów – 420 spółek z udziałem Skarbu Państwa. 

10. Budowa i zburzenie elektrowni w Ostrołęce – miliardy złotych poszły w ziemię. 

11. Katastrofa ekologiczna na Odrze (tysiące ton śniętych ryb). Nikt za nią nie poniósł odpowiedzialności, a sprawę zamieciono pod dywan. 

12. Przejęcie przez PiS na partyjną propagandę środków masowego przekazu: państwowej telewizji i radia, ośrodków regionalnych telewizyjnych i radiowych oraz prasy ogólnopolskiej i regionalnej. 

13. Frontalny atak na niepokorne, najwybitniejsze w kraju i za granicą osobowości kultury, sztuki, prawa, dziennikarstwa, m.in. na Krystynę Jandę, Daniela Olbrychskiego, Janusza Gajosa, Jerzego Stuhra, Klementynę Suchanów, Igora Tuleję, Pawła Juszczyszyna, Jerzego Owsiaka, Zbigniewa Hołdysa i wielu, wielu innych. KAZIMIERZ W. z Olsztyna

A gdyby tak wygrali? 

Ubiegający się o mandaty i ich sztaby wyborcze nie urlopują! Myślą, kombinują, układają listy, strategie, czekają na powroty ludzi z wakacji i… wrześniowe sondaże wyborcze. Większość partii i tych, co komentują ich poczynania, tymi sondażami żyje, a one bywają czasami złudne. I dobrze, bo socjologowie nie mieliby co robić. Sondażownie, przeważnie w trzeciej dekadzie sierpnia, robią swoją robotę, by po 2 – 3 tygodniach zrobić do porównań ponowne badanie. Jedno z 25 sierpnia: podprogowe 6 proc. dla Trzeciej Drogi (powinni mieć 8 proc.) wywołało burzę w sieci. 

Ktoś napisał o tej partii: „Nie trzecia, a piąta. Nie droga, a kolumna. Nie porażka, a sukces – nadprezesa”. A jeszcze inny internauta dodał: „No to na wiosnę będziemy mieli nowe wybory”. Chyba mało prawdopodobne. Ale… Wyobraźmy sobie, że PiS wygrywa (w Kantar Public dostał 38 proc., a więc 230 mandatów), „dokupuje” sobie kilku konfederatów albo kogoś od Hołowni i Kamysza i nadal rządzi. Co nas zatem czeka i to jeszcze w tym roku? Po pierwsze – „domknięcie” pseudoreformy sądów z dwuinstancyjnością. Po drugie – zacznie działać lex Tusk. Po trzecie – będąc już po pierwszym czytaniu, zacznie działać ustawa o ochronie chrześcijan, więc nikt już nie będzie miał prawa krytykować Kościoła i kleru, bo kara (jak w dolnej granicy za gwałt) 3 lata więzienia będzie nieunikniona. Po czwarte – karane będą też działania mające „skłonić organ władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej lub innego państwa do podjęcia lub zaniechania przez nie określonych czynności” – cokolwiek to znaczy.

Można będzie dostać 8 lat paki za „dezinformację” jak w Rosji, bo przetłumaczyli niektóre zapisy ustawy Putina sprzed dwóch lat. Rosja za szpiegostwo karze dzisiaj niemal codziennie. No i po piąte – najgroźniejsze, bo może dotknąć każdego. Nawet tego, który lubił PiS, ale się zawiódł do tego stopnia, że nie wziął karty referendalnej. Każdy kto nie wziął tej karty z czterema pytaniami, będzie u Cieszyńskiego odnotowany. Na każdym szczeblu, od gminy wiejskiej aż po centralę, tam, gdzie będzie siedział pisowski decydent, mając w szufladzie (a może i w komputerze?) listę tych, co nie brali karty referendalnej, będzie decydował o naszym życiu: o miejscu w żłobku dla dziecka, w szkole, na studiach, o pracy na etat, przydziale lokum po powodzi lub pożarze, kredycie, pomocy z MOPS-u, mieszkaniu – dosłownie o wszystkim zależnym od władzy samorządowej i centralnej. Jesteś na liście? Nie dostaniesz, i spadaj. Co mądrzejsi i choć trochę myślący już wiedzą, że PiS z podsycania wrogości i tworzenia podziałów między ludźmi zrobił sposób na wygrywanie wyborów i utrzymywanie władzy – więc te przerażające powyższe konsekwencje nie tylko są dla partii PiS na rękę, ale wręcz stanowią pożądany efekt.

Czy tak może się stać? Wykluczyć tego nie można. Jeśli PiS rzeczywiście wygra, to dosłownie na każdego, nawet na „swojego”, niczym na psa, którego będzie chciał uderzyć, „kij znajdzie”. Cel jest tylko jeden: abyśmy wszyscy byli posłuszni i siedzieli cicho. KOMINIARZ

Rocznica 

Od czasu tragicznych wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu w 1970 r. w Polsce zaistniał stan zawieszenia pomiędzy uzbrojoną partią komunistyczną i zniewolonym społeczeństwem. Gierek, a później Gorbaczow czuli, że muszą poprawić stan życia społeczeństwa tak jak i swobody obywatelskie w rządzonych krajach, ponieważ różnice bytowe pomiędzy Zachodem i demoludem narastały, co rusz powodowały rewolty i nie można było wykluczyć, że kolejną rewoltę spowoduje wojsko. 

W sierpniu 1980 roku nastąpiły wydarzenia, które – w sposób niezamierzony przez strajkujących stoczniowców, a dzięki widocznemu poparciu kilkudziesięciu dużych zakładów z całej Polski – sprawiły w konsekwencji, że strajk o przywrócenie do pracy kilku pracowników i poprawy warunków pracy przerodził się w demonstrację polityczną z żądaniem rejestracji niezależnych związków zawodowych. Poparcie dla tego żądania rosło i na pomoc organizatorom strajku Bogdanowi Borusewiczowi, Lechowi Wałęsie i Lechowi Bądkowskiemu przychodzili w sukurs Bronisław Geremek i Jacek Kuroń. Wysunięcie się na czoło strajku Lecha Wałęsy było dobrym wyborem, gdyż jako były stoczniowiec miał dobry kontakt ze swoimi kolegami, a jednocześnie zabierało to bezpiece możliwość atakowania go i aresztowania jako nasłanego wichrzyciela. Jednocześnie bezpieka miała nadzieję, że byłym TW „Bolkiem” będzie mogła sterować.

Tu się pomylili, bo Wałęsa – typ „naprawiacza świata” – jako bardzo młody człowiek traktował epizod współpracy z bezpieką jako swój sposób na tego dokonanie. Kiedy się zorientował, że „demokracja socjalistyczna” sprowadza się do umacniania promoskiewskiej władzy, zerwał z nią i całkowicie zmienił front, w odróżnieniu od wielu dzisiejszych notabli. Dzisiaj wiemy, że w tamtym czasie, w otoczeniu Wałęsy pojawiło się wielu pieczeniarzy, jak i oczywiście TW, którzy próbowali zabrać mu przywództwo strajku lub doprowadzić do jego upadku. Wałęsa z determinacją godną bohatera doprowadził strajk do szczęśliwego końca. Szczęście sprzyjało organizatorom strajku, ponieważ wsparcie dużych zakładów z całego kraju oraz całodobowa obecność tłumów ludności ostentacyjnie wspierających strajk, jak i nagłośnienie w skali całego świata spowodowało, że rząd musiał się poddać i dokonać wyłomu w monopolu władzy. 

Deklaracja poparcia 10 mln ludności dla powstałej „Solidarności” pokazała władzom partii rzeczywisty nastrój społeczeństwa, co spowodowało doprowadzenie do czerwcowych „wolnych” wyborów w 1989 roku i w przyszłości, mimo wprowadzenia stanu wojennego, doprowadziło do całkowitego rozpadu systemu komunistycznego w tej części świata. Jako gdańszczanin jestem dumny, że nie zmarnowano okazji do dokonania w sumie bezkrwawo przemian. Irytują mnie dywagacje, że należało zamknąć wszystkich esbeków czy członków partii. Mielibyśmy wówczas 2 mln zabitych, zrujnowane 3 – 4 duże miasta i o 30 lat opóźnione przemiany. DANTISKUS 

2023-09-11

Angora