– Ostatnio rozmawialiśmy trzy tygodnie temu przy okazji pierwszej tury wyborów samorządowych. Wówczas, poza Lewicą, wszystkie partie ogłosiły zwycięstwo.
– Prawo i Sprawiedliwość wypadło gorzej niż pięć lat temu, ale znacznie lepiej, niż wieszczono to po wyborach parlamentarnych. Koalicja Obywatelska w sejmikach uzyskała gorszy wynik od PiS-u, ale razem z koalicjantami będzie rządzić w większej liczbie sejmików niż poprzednio. Trzecia Droga jest prawdziwym języczkiem u wagi. Konfederacja zanotowała nieznacznie lepszy wynik w wyborach do sejmików niż w parlamentarnych. Moim zdaniem to ugrupowanie dopiero uczy się polityki na szczeblu samorządowym.
– Ale w drugiej turze był tylko jeden zwycięzca.
– Koalicja Obywatelska wygrała w największych miastach, co nie było niespodzianką. Zdobyła ich więcej niż przed pięcioma laty i to nie tyle kosztem PiS-u, ile przede wszystkim tzw. kandydatów niezależnych, którzy kandydowali z własnych komitetów wyborczych. Dotyczy to przede wszystkim miast mających około 100 tysięcy mieszkańców.
– Jak to wytłumaczyć?
– W małych miastach kandydaci na ogół byli ludźmi znanymi przez większość mieszkańców. Wyborcy znali ich karierę zawodową, mieli wiedzę o ich rodzinie. Tu decydowała przede wszystkim osobowość kandydata. W większych ośrodkach w kampanii dominowały tematy ogólnopolskie: aborcja, pigułka „dzień po”, rozliczanie PiS-u, a więc tematy, które nie mają żadnego związku z działalnością samorządów. Wywołały jednak u ludzi emocje i przyciągały uwagę mediów. Bez wzbudzenia emocji u wyborców trudno jest osiągnąć sukces. Wielu prezydentów, którzy przez lata dobrze zarządzali miastem, wygrywało, było cenionych przez mieszkańców, uważało, że to wystarczy do zwycięstwa. Ale okazało się, że często nie wystarczyło.
Subskrybuj