Początek był dosłownie z popiołów. Pięć lat po zakończeniu drugiej wojny światowej francuski minister spraw zagranicznych Robert Schuman ogłosił plan, który zmienił bieg europejskiej historii. Pomysł był prosty, ale rewolucyjny: wspólne zarządzanie produkcją węgla i stali, czyli surowcami niezbędnymi do prowadzenia wojny, przez dawnych wrogów. Tak narodziła się Europejska Wspólnota Węgla i Stali, a z nią marzenie o Europie zjednoczonej nie przez przemoc, lecz przez współpracę. Dzisiejsza Unia Europejska przeszła długą drogę – od sześciu państw (Francji, Niemiec, Belgii, Holandii, Luksemburga, Włoch) do 28, a po wylogowaniu się Wielkiej Brytanii – do 27. Ta droga nie była prosta i wciąż ma wyboje, a brexit był na niej potężnym politycznym trzęsieniem ziemi. Gdy wychodzi jeden z najważniejszych graczy, drży cała konstrukcja. Ale właśnie wtedy sprawdzają się fundamenty. I Europa udowodniła, że potrafi budować dalej, kiedy to właśnie po brexicie paradoksalnie pokazała, że nie pęka i stara się być bardziej zjednoczona niż wcześniej. Wobec pandemii, wojny w Ukrainie, kryzysów gospodarczych. Mniej znaczy więcej, jeśli ci, którzy zostali, wierzą w to samo.
Co nas dziś łączy?
Wspólny rynek, wspólna waluta (choć nie wszyscy ją mają), swoboda podróżowania, studiowania i pracy w innych krajach. To nie slogany, ale codzienność milionów Europejczyków. Łączą nas także aspiracje do poszanowania praw człowieka i zaasekurowania demokracji, praworządności oraz solidarności w czasach, gdy za naszymi granicami te zasady są deptane. Co nas dzieli? Nierówności gospodarcze, podejście do migracji, napięcia między Wschodem a Zachodem, Północą a Południem. Dzielą nas także polityczne wizje przyszłości Unii: federalizm kontra suwerenizm, głębsza integracja kontra powrót do Europy narodów. I wreszcie język, bo mimo wspólnoty wciąż za mało się słuchamy.
Co tak naprawdę mamy „z tej Europy”? Chociażby europejskie obywatelstwo. To nie pusta formułka, ale konkretne korzyści, które przekładają się na nasze losy. Zacznijmy od tych oczywistych: paszport, który jest wytrychem do rozmaitych drzwi w Europie. Możliwość podjęcia pracy w Hiszpanii, zwiedzania Francji, założenia własnej firmy w Estonii – bez zbędnych formalności i barier. Erasmus+? To nie tylko semestr za granicą, to przyjaźnie, związki, doświadczenia, które zmieniają młodych ludzi na całe życie. Plusem jest dostęp do darmowej pomocy prawnej w krajach UE, ochrona w razie odwołanego lotu, tańszy roaming, możliwość korzystania z opieki zdrowotnej po wypadku na wakacjach, ochrona danych osobowych. Europejczycy korzystają ze wspólnych programów badań naukowych, rozwoju zielonej energii, inwestycji w cyfryzację. I z czegoś jeszcze: z fermentu kulturowego, który sprawia, że sztuka, kino, literatura, teatr i talenty krążą swobodnie po kontynencie. Wreszcie zyskują większe poczucie bezpieczeństwa politycznego, ekonomicznego i militarnego niż to, które może zapewnić samotne państwo poza wspólnotą.
To wszystko jest ważne, dziś szczególnie, bo Europa to projekt, który nie jest dany raz na zawsze. Musi być codziennie wybierany na nowo. Zwłaszcza teraz, gdy rośnie presja ze strony populistów, autokratów, ekstremistów wszelkiej maści. Europa nie jest idealna, ale jest najlepszym rozwiązaniem, które stworzyliśmy jako kontynent po wojnie. Jest naszym wspólnym domem po przodkach, który warto odświeżać i remontować, ale nie burzyć czy sprzedawać.