R E K L A M A
R E K L A M A

Błąd na całe życie… Szokująca zbrodnia rodziców Cz. II

Podczas pierwszej rozprawy oskarżony Damian G. musiał się zmierzyć ze wzrokiem prababci zmarłego Leona i jej nieukrywaną nienawiścią do niego. Po odczytaniu przez prokuratora aktu oskarżenia oświadczył, że nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów, ale bardzo żałuje tego, co się stało.

Rys. Copilot

– Ciągle wyrzucam sobie, że nie dopilnowałem dziecka, nalewając wrzątku do brodzika i schodząc do piwnicy. To był mój błąd, który zostanie ze mną do końca życia.

Polewanie pleców chłodną wodą

Sędzia Adam Radziszewski, przewodniczący składu orzekającego, zapytał, dlaczego po wystąpieniu oparzeń nie wezwano pomocy – ani niezwłocznie, ani w późniejszym czasie.

– Początkowo po Leonie nie było widać, że jego stan zdrowia jest zły. Bąble na jego ciele pojawiły się dopiero następnego dnia. Bawił się jednak normalnie, jeździł na hulajnodze, chodził ze swoją mamą na spacery. Chcę też podkreślić, że na pewno nie chcieliśmy go zabić ani w ogóle doprowadzić do jego śmierci, jak twierdzi pan prokurator. W ogóle nie braliśmy pod uwagę, że dziecko może umrzeć po tych oparzeniach. Byliśmy przekonani, że te bąble znikną. Przecież od razu polewaliśmy mu plecki chłodną wodą, a później widziałem, że miał je posmarowane jakąś białą maścią. Nie mieliśmy, proszę wysokiego sądu, żadnej wiedzy o tym, że istnieje coś takiego jak choroba oparzeniowa. Dla mnie oparzenia są na skórze, a nie w środku organizmu.

– Kiedy sytuacja chłopca drastycznie się pogorszyła?

– To było jakieś cztery – pięć dni po tym wypadku. Wówczas Karolina do mnie przyszła, jak jeszcze spałem, i powiedziała: „Damian, chodź szybko, bo z Leonem coś się dzieje złego”.

– W ogóle nie brali państwo pod uwagę wizyty u lekarza? – dziwił się sąd.

– Mieliśmy taki pomysł, ale baliśmy się, że wszystko wyjdzie na jaw i zabiorą nam dzieci.

– Co pan ma na myśli, mówiąc, że „wszystko wyjdzie na jaw”?

– Chodzi o to, że nie dopilnowaliśmy Leona i jego babcia podejmie jakieś działania w tej sprawie. A ja przecież bardzo kochałem Leosia jak własnego syna. Bardzo dobrze go traktowałem i był dla mnie tak samo ważny jak mój biologiczny syn Maks. Równomiernie się nimi opiekowałem i obaj dostawali ode mnie tyle samo miłości.

– Jakie objawy zaobserwowali państwo u chłopca?

– Były te bąble, a Leon coś wspominał, że bolą go plecki przy gwałtownych ruchach. Nie płakał jednak z tego powodu. Miał też słabszy apetyt, ale myślałem, że to trochę przez oparzenia, ale też przez pogodę, bo było bardzo gorąco.

– Dlaczego po nalaniu wrzątku do brodzika zszedł pan jeszcze raz do piwnicy? – pytała natomiast mecenas Izabela Sakuła-Łuciuk, adwokatka oskarżonego.

– Musiałem pójść sprawdzić temperaturę pieca, bo chyba za mocno napaliłem. Leon w tym czasie siedział w salonie i oglądał bajki. Nic mu też nie mówiłem, że szykuję wodę do kąpieli. Dopiero jak nalałem tego wrzątku, powiedziałem, żeby przygotował się do kąpieli. Trwało to może 30 sekund, jak mnie nie było na górze, bo od razu po jego krzyku przyleciałem z piwnicy.

– Czy zdarzało się, że dziecko samo wchodziło do brodzika?

– Zazwyczaj razem z Karoliną pomagaliśmy mu przy kąpieli, nie wchodził sam do brodzika.

Dobra matka z gorszymi dniami?

Po odczytaniu przez sąd wyjaśnień ze śledztwa, w których oskarżony narzekał na złe zachowanie swojej partnerki wobec syna, Damian G. powiedział:

– To nie było tak, że Karolina znęcała się nad dziećmi. Owszem, zdarzało się jej mieć gorszy dzień i denerwowała się na dzieci, ale ogólnie była dobrą matką i dobrze się zajmowała synami. Nie wiem, dlaczego tak wówczas mówiłem, pewnie z rozpaczy po tej całej sytuacji.

– Czy to prawda, jak pan wcześniej wyjaśniał, że oskarżona sugerowała, że „ciało dziecka trzeba spalić i dać na pożarcie psom albo wrzucić do Wisły”? – chciał się dowiedzieć sąd.

– Tak było, ale wydaje mi się, że wynikało to z tego, że bardzo spanikowaliśmy.

– A w jaki sposób pan zajmował się Leonem? – pytała adwokatka oskarżonego.

– Karmiłem go, gotowałem obiady, chodziłem z nim na plac zabaw. Wykonywałem te same czynności co przy moim biologicznym synu.

Również oskarżona Karolina W. nie przyznała się w sądzie do stawianych jej zarzutów.

– Czuję się jednak winna śmierci Leosia. Teraz mam jeszcze dwójkę dzieci i chciałabym do nich jak najszybciej wrócić, bo bardzo za nimi tęsknię – rozpłakała się i odmówiła składania wyjaśnień.

Wołał na oskarżonego „tato”

Obszerne zeznania złożyła zaś Danuta Ch., babcia oskarżonej, a zarazem oskarżycielka posiłkowa.

– Gdy Karolina mieszkała ze mną, nic jej nie mogłam zarzucić. Wychodziła z Leosiem na dwór, dawała mu serki do jedzenia i picie. Wszystko mu kupowała i cieszyła się bardzo z tego dziecka: nagrywała z nim filmiki i bez przerwy je przytulała. Na początku oskarżony też dobrze się zachowywał wobec Leona, a on wołał na niego „tato”. Nigdy też nie widziałam u prawnuka jakichś obrażeń i zawsze był czyściutki.

– A u wnuczki dostrzegła pani jakieś obrażenia? – pytał sąd.

– Na twarzy nie, ale ręce miała poharatane i mówiła, że to przez Damiana. Nie poszłam na policję, żeby powiedzieć, że oskarżony ją bije, bo syn mi mówił, że nie mogę tego zrobić bez zgody Karoliny.

– Zeznała pani w śledztwie, że oskarżony miał problem z narkotykami – zwrócił uwagę sędzia Adam Radziszewski.

– Wnuczka mi mówiła, że pali zioło. Przypuszczam, że po tym paleniu mógł mieć jakieś odbicia w głowie.

– Jak pani wnuczka przeżyła śmierć syna? – pytał natomiast adwokat Karoliny W.

– Nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, że nie zgadzam się z zarzutem, jaki na niej ciąży, bo to nie było morderstwo, tylko nieudzielenie pomocy. Dodam jeszcze, że Karolina nigdy nie przejawiała skłonności do okrucieństwa, do robienia komuś krzywdy. Ona potrafiła zabierać chore koty oraz psy i biegać z nimi do weterynarzy. Dlatego nie rozumiem, jak mogła nie wezwać pogotowia do swojego oparzonego dziecka.

Tragiczny stan psychiczny

Według zeznań Ewy G., matki oskarżonego, syn opowiedział jej, że Leon wszedł do gorącej wody, był reanimowany, ale zmarł.

– Pytałam go, dlaczego od razu do mnie nie zadzwonił po tym zdarzeniu, przecież bym mu pomogła, ale nic nie odpowiedział. Powiedziałam też, że musi zgłosić to na policję.

– Czy mówił, co się stało z ciałem dziecka? – dopytywał prokurator.

– Nie pamiętam. Opowiadał tylko, że te oparzenia były niewielkie i nie przypuszczał, że Leon od tego umrze.

– Czy wie pani, jaki syn miał kontakt z pokrzywdzonym chłopcem? – chciał się dowiedzieć z kolei sąd.

– Bardzo dobry, a Leon traktował go jak ojca. Damian przewijał go, dbał bardzo o niego. Umiał się opiekować małymi dziećmi, bo córka ma małego syna i jej czasami pomagał. Nie mam też żadnych podejrzeń, że stosował przemoc domową. Mój syn nigdy nie miał jakichś skłonności sadystycznych i potrzeby sprawiania komuś bólu. A jak mi wyznał prawdę o tym wypadku, był w tragicznym stanie psychicznym. Cały czas płakał i mówił, że nie wie, co ma teraz ze sobą zrobić. Karolina też płakała, ale go raczej uspokajała. Oni raczej byli zgodną parą, nie słyszałam nigdy o żadnych problemach. Nic też nie słyszałam, żeby mieli do czynienia z narkotykami lub nadużywali alkoholu. Owszem, jak syn był młodszy, brał narkotyki, ale chyba za bardzo nie był od nich uzależniony. Nie palił tej „trawy” codziennie, a uzależniony to taki, co pali dzień w dzień.

Nie najlepsze zdanie o oskarżonej mieli inni świadkowie. Marzena P. – niegdyś ich sąsiadka – zeznała, że Karolina W. nie interesowała się dziećmi i ona sama musiała czasami przejmować nad nimi opiekę.

– Dodam jeszcze, że Karolina podczas jednej z rozmów miała przyznać, że nie cierpi swojego syna Leona. W sumie to oskarżony lepiej zajmował się Leonem niż biologiczna matka chłopca. Nie widziałam jednak nigdy, żeby stosowali przemoc fizyczną wobec Leona, ale psychiczną to już tak.

Świadek Małgorzata K. to żona mężczyzny, któremu oskarżony pomagał przy pracach ogrodniczych. Razem z Karoliną W. wynajmowali też u nich przez pewien czas mieszkanie w Sulejówku.

– Zapamiętałam oskarżoną jako kobietę zimną i mającą słabe podejście do dzieci. Świadek Krzysztof M.:

– Według mnie oskarżona bardzo kiepsko wywiązywała się z obowiązków rodzicielskich, bo nie poświęcała dzieciom zbyt wiele uwagi i nie okazywała im uczuć. Nie widziałem jednak nigdy przemocy fizycznej.

Powolne i okrutne zabijanie

Prokurator wnioskował o solidarną karę dla oskarżonych: 20 lat pozbawienia wolności.

– Żadne przestępstwo nie spada z nieba i ma swoje podłoże w przeszłości. W tym przypadku chłopiec od dawna był przez matkę i jej partnera źle traktowany. Po poparzeniach zaś oboje doskonale widzieli, że gaśnie życie w dziecku, że umiera. A mimo to nie zrobili nic, aby je uratować. Można też powiedzieć, że to zabijanie, bo nie ma co do tego wątpliwości, było powolne i okrutne. Okrucieństwo polegało na tym, że nie udzielono pomocy po silnym poparzeniu, a każdy wie, jak jest to bolesne.

Danuta Ch., jako oskarżycielka posiłkowa, prosiła sąd o niski wymiar kary dla jej wnuczki i zapewniała, że pomoże w wychowaniu dzieci po jej wyjściu na wolność. Nie miała natomiast wątpliwości co do oceny oskarżonego.

– Nie jesteś dla mnie człowiekiem, ty narkomanie. Najpierw znęcałeś się nad Karoliną, a później nad dzieckiem. Odebrałeś mi to, co najbardziej kochałam. Leon był moim słoneczkiem i ono zgasło.

Obrońcy oskarżonych sugerowali uniewinnienie Karoliny W. i jej partnera od zarzutu zabójstwa i skazanie za nieudzielenie pomocy dziecku. Zdaniem mecenas Izabeli Sakuły- Łuciuk, adwokatki Damiana G., oskarżeni nie dopilnowali wystarczająco Leona, ale takie sytuacje się zdarzają i nierzadko dochodzi do nieszczęśliwych wypadków z udziałem dzieci.

– Mamy do czynienia z prymitywnymi młodymi ludźmi, ale do tej tragedii doszło nie ze względu na chęć zabójstwa, ale ze względu na brak doświadczenia życiowego sprawców oraz ich niską inteligencję. Długa kara izolacyjna zniszczy moją klientkę jako matkę – przekonywał w mowie końcowej mecenas Tomasz Sięka, obrońca Karoliny W.

Zdaniem sądu nie ma wątpliwości, że każde z oskarżonych działało w zamiarze ewentualnym pozbawienia życia małoletniego Leona, przy czym to działanie nie nosiło cech, które można uznać za szczególnie okrutne, co sugerowała prokuratura. Według sądu bez wątpienia obrażenia, których doznał chłopiec, były skutkiem nieszczęśliwego wypadku, w którego następstwie Damianowi G. można postawić co najwyżej zarzut lekkomyślności, braku wyobraźni czy braku sprawowania odpowiedniej opieki nad dzieckiem. Kluczowe okazały się jednak działania obojga oskarżonych, które wydarzyły się później: podjęcie wspólnej i świadomej decyzji wykluczającej wezwanie pomocy do poparzonego dziecka, choć – jak wynika z wyjaśnień oskarżonych – rozumieli, że obrażenia były poważne. Nie brali też pod uwagę poproszenia o pomoc medyczną w przypadku pogorszenia się stanu zdrowia chłopca. A to dlatego – zdaniem sądu – że bali się konsekwencji prawnych. Dbali wyłącznie o własny interes: o swoje bezpieczeństwo, które postawili ponad cierpienie małoletniego Leona. Po jego śmierci zdecydowali o ukryciu ciała i ucieczce z dotychczasowego miejsca zamieszkania. Dlatego sąd doszedł do wniosku, że oskarżeni dopuścili się zabójstwa ze skutkiem ewentualnym. Nie ma jednak dostatecznego dowodu na to, że chcieli się pozbyć chłopca w tak drastyczny sposób.

Karolina W. i Damian G. skazani zostali na 10 lat pozbawienia wolności.

– Kara nie jest zróżnicowana, bo z okoliczności sprawy nie wynika, by którekolwiek z oskarżonych odgrywało wyraźnie dominującą czy podrzędną rolę. Działali wspólnie i w porozumieniu – uzasadniał wyrok sąd.

Okolicznością łagodzącą była natomiast dotychczasowa niekaralność oskarżonych, ich dorastanie w rodzinach dotkniętych problemami społecznymi i wychowawczymi, a także wyrażenie pewnego rodzaju skruchy i żalu, choć bez wyraźnego – na co zwrócił uwagę sąd – łączenia tej tragedii z własnym zawinieniem.

Wyrok nie jest prawomocny. Obrona złożyła apelację i sprawę rozpatruje teraz sąd wyższej instancji. 

2025-11-02

Jacek Binkowski