Gdy Warszawa znajdowała się pod krwawą niemiecką okupacją, na ulicach przeprowadzano łapanki, brakowało podstawowych do życia towarów, Jan i Halina Rajewscy w suterenie okazałej kamienicy przy Nowogrodzkiej 18 otworzyli zakład „Oprawa Obrazów Jan Rajewski”. Mimo warunków tak niekorzystnych do prowadzenia działalności gospodarczej klientów nie brakowało. To samo centrum miasta, gdzie przebywało najwięcej okupantów, jednak wśród klientów zakładu przeważali rodowici warszawiacy.
Jak na te wojenne warunki, interes szedł nieźle. Tak było aż do wybuchu powstania warszawskiego w 1944 r. W kamienicę trafiła bomba, która jednak nie wyrządziła wielkich szkód. W 1946 r. małżonkowie wrócili do stolicy. Odgruzowali lokal i rozpoczęli działalność. Były to czasy, gdy komunistyczna władza prowadziła ze sklepikarzami i rzemieślnikami „bitwę o handel”, w wyniku której zlikwidowano lub doprowadzono do upadku ponad 50 tys. prywatnych sklepów i tysiące zakładów rzemieślniczych. Rajewscy przetrwali, mimo że kontrole bywały często i nigdy nie było wiadomo, jak się zakończą.
W latach 70. fortuna się odwróciła. Kolejka stała przed zakładem niemal jak przed sklepem mięsnym. Zleceniodawców było wielu, ale materiałów na robienie ram jak na lekarstwo. Dlatego firma obsługiwała klientów tylko trzy dni w tygodniu, ponieważ właściciele nie mogli zrealizować więcej niż 120 zamówień miesięcznie.
W 1985 r. zakład przejęła córka Małgorzata, która prowadziła go wraz z mężem Józefem Elisem. Po transformacji ustrojowej koszty wynajmu lokalu (miał ponad 100 metrów) w centrum miasta wzrosły tak bardzo, że właściciele przenieśli działalność do Wawra na ulicę Kartonową.
Od ponad 10 lat firmę prowadzi ich córka Barbara wraz z mężem Piotrem Sałańskim.
Podstawą każdej ramy jest drewno. W pracowni wykorzystuje się lipowe lub brzozowe. Nim przystąpi się do pracy, musi być ono sezonowane. Mimo że w hurtowniach można kupić takie drewno, to pan Piotr woli sezonować je we własnej pracowni, gdzie niektóre kawałki czekają na obróbkę już pięć lat.
Wyższą szkołą jazdy jest pozłotnictwo. Firma specjalizuje się w produkcji artystycznych pozłacanych ram w stylu biedermeier i zimler, a także ozdobnych ram z listew hiszpańskich, angielskich i włoskich. Płatkami złota można pokrywać ramy współ czesne, zabytkowe podczas renowacji, a także meble, pamiątki rodzinne czy wewnętrzne elementy małej architektury.
Cena pozłocenia (na tzw. poler) to 200 zł za centymetr sześcienny, na „mat” jest o połowę tańsza.
– Nie tak dawno mieliśmy klienta, który zażyczył sobie ramy pokrytej matowym złotem. Potem jednak chciał, żeby je jeszcze spatynować – wspomina Piotr Sałański. – Efekt był opłakany, nie przypominał złota, a cena finalnie była wyższa niż w przypadku polerowanego pozłacania. Ale klient nasz pan.
Płatki złota pan Piotr kupuje w Niemczech. To „książki”, które składają się z 25 płatków (każdy o wymiarach 8 na 8 cm próby 23 karata) i kosztują 300 zł.
Najwięcej złota pracownia wykorzystała w sanktuarium maryjnym na Podhalu – 14 metrów kwadratowych. Jednak waga kruszcu była niewielka. Cena metra bieżącego złoconej i rzeźbionej ramy może dochodzić do 5 tys. zł.
Firma zajmuje się również renowacją ram zabytkowych. Najstarsze, jakie trafiły do zakładu, pochodziły z XVIII wieku i były w stylu rokokowym. Jednak zdecydowana większość jest dziewiętnastowieczna.
W zakładzie można także zamówić blejtramy z sosnowego drewna. To także rodzaj ramy wykonywanej z drewnianych listew, na których osadza się płótno malarskie. W przypadku dużych blejtramów stosowane są przecinające się poprzeczne listwy.
– Wśród naszych klientów jest wiele osób publicznych, w tym uznanych malarzy i cenionych artystów. Przez lata odwiedzał nas pan Wiesław Ochman, światowej sławy tenor, ale teraz, zapewne ze względu na wiek, dawno go u nas nie było (ma 88 lat – przyp. autora). Innych znanych osób nie wymienię, bo nie wiem, czyby sobie tego życzyły – mówi pan Piotr. – Z naszych usług korzystało i nadal korzysta wiele szacownych instytucji. To przede wszystkim Kościół. Robiliśmy praktycznie wszystkie ramy w kościele św. Karola Boromeusza na Powązkach, w sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem i wielu innych świątyniach. Teraz tych zamówień jest mniej, gdyż wiele parafii ma kłopoty finansowe. Robiliśmy też ramy dla Narodowego Banku Polskiego, Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, Muzeum Narodowego czy Muzeum Azji i Pacyfiku.
Firma ma niezłą stronę internetową, jednak ogromna większość klientów trafia tu z polecenia.
Państwo Sałańscy mają trójkę dzieci, ale na razie nie wiadomo, czy któreś z nich będzie chciało przejąć zakład. Czy poprowadzi go czwarte pokolenie?

Starożytny wynalazek
Ramy obrazów były znane już w starożytności. Choć nie zachowały się obrazy najbardziej znanych greckich mistrzów, to znamy ich nazwiska: Apollodoros, Parrasjos, Polignot, Zeuksis. Najstarsze ramy były złożone z listewek połączonych krzyżowo w narożnikach. W starożytnej Grecji, ale przede wszystkim Rzymie, malowano nie tylko na mokrym lub suchym tynku, deskach, lecz także na płótnie.
Subskrybuj