Powódź i ludzkie tragedie. Żywioł pokazał swoją śmiercionośną moc

Niż genueński „Boris” spustoszył Europę, niosąc huraganowe wiatry, potężne ulewy i rekordowe powodzie. Na drodze żywiołu znalazła się najpierw środkowa część kontynentu – Czechy, Austria, Polska, Rumunia, Słowacja i Węgry. „Boris” zawitał również do Włoch. Zabił już co najmniej 24 osoby. Za ofiary modlił się papież Franciszek, a król Karol III, w imieniu swoim i brytyjskiej królowej, wydał oświadczenie: – Moja żona i ja jesteśmy głęboko wstrząśnięci i zasmuceni, widząc zniszczenia i dewastację spowodowaną katastrofalną powodzią w Europie Środkowej. Wiele osób w Wielkiej Brytanii ma silne, trwałe i osobiste więzi z tym regionem. Wraz z nimi moja żona i ja przesyłamy najgłębsze i najszczersze kondolencje wszystkim, którzy tak tragicznie stracili swoich bliskich, domy i środki do życia. Podczas wizyty we Wrocławiu szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen obiecała krajom dotkniętym powodziami pomoc w wysokości 10 mld euro. Do Polski ma trafić połowa tych środków. 

Stronie Śląskie /Źródło: YouTube

Odcięci od świata 

Woda nieustannie leje się po drogach, więc nie masz pojęcia, dokąd jedziesz i czy nie będziesz musiał usuwać jej z samochodu. Wycieraczki nie mają czasu zetrzeć kolejnych strug deszczu, nie widać krawędzi drogi, nie wiadomo, czy nie spadnie drzewo, czy urwisko nie oderwie się w niewielkiej odległości od ciebie. Na przykład Jesenik jest obecnie miejscem, gdzie z każdego wzgórza spływają tony mętnej, brązowej wody. Jest wszędzie. Stacza się po wzgórzach, rozpryskuje z lasu, zamienia łąki w stawy. To relacja czeskich dziennikarzy MF DNES, którzy przejechali setki kilometrów pomiędzy dotkniętymi powodzią wsiami w regionie morawsko-śląskim. – Apokalipsa – mówi burmistrz Jesenika. – Wszędzie pełno błota, wszystko zniszczone, łącznie z przestrzeniami publicznymi, kładki są powyginane i zmyte przez wodę, musimy sprawdzić mosty. Wygląda to strasznie. Chodząc po mieście, nie można uwierzyć, że woda miała taką moc, że wszystko zniszczyła i przeniosła w inne miejsce. Zawaliło się kilka domów, nie wytrzymały naporu żywiołu. Po głównym placu pływały auta, ale ich właściciele sami są sobie winni, nie posłuchali ostrzeżeń władz. – Apelowaliśmy, żeby wjechali samochodami pod górę, w końcu Jesenik leży w dolinie. Wielu nie zastosowało się też do apelu o ewakuację. Gdy w ciągu zaledwie pół godziny poziom rzeki podniósł się, trzeba było do nich wzywać helikoptery wojskowe. – Gdy rzeka wezbrała i zalała całe miasto, nagle otrzymaliśmy dziesiątki telefonów z informacją, że ludzie chcą opuścić domy, bo boją się o siebie. Jednak strażacy nie mogli już do nich dotrzeć, prąd był tak silny, że wciągnął jedną z łodzi. 

Reporterzy jadą dalej. Woda jest pod mostem w Karlovicach, gdzie płynie rzeka Opawa. Woda jest także na drodze tuż za mostem w Karlovicach. Rzeka Opawa najwyraźniej przestała tu cieszyć się swoim pierwotnym korytem i poszła wyjrzeć na zewnątrz. Z Vrbna pod Pradědem do Heřmanovic zawsze jest pod górę. Woda ciągle leje się na samochód (…). Jedziemy do miasta Albrechtice i nagle koniec – na drogę spadła linia energetyczna. Więc z powrotem. Ale dokąd? Zlaté Hory, Biskupská kupa, Janovice, Třemešná. A wszędzie wciąż jest woda. Nad nami, pod nami, obok nas, po prostu wszędzie. Widzą setki osób noszących worki z piaskiem. Na próżno. Woda dociera do domów praktycznie z każdego miejsca. I spada z góry. W HanuŠovicach przybył metr w ciągu dziesięciu minut. Nikt się tego nie spodziewał. Powódź błyskawiczną spowodowało przerwanie tamy na Morawie. – Jesteśmy odcięci od świata. Całe miasto unosi się, ale nie w spokojnej wodzie, tylko w dzikiej rzece. W szpitalu w Krnovie pełna mobilizacja. Powódź zmyła część budynków, pozbawiła placówkę prądu, ale personel nie przestał opiekować się dwustoma pacjentami. 

W Czechach zginęło pięć osób. Ostatnią ofiarą śmiertelną powodzi jest 70-letnia kobieta z wioski niedaleko Jesenika. Opuściła ośrodek ewakuacyjny, bo niepokoiła się o swój dobytek. Znaleziono ją 20 metrów od drzwi jej domu. Na szczęście w tej tragedii jest szczypta optymizmu, a także wskazówka na przyszłość. W niepozornej wsi Frahelž, liczącej niewiele ponad 160 mieszkańców, w czwartek 19 września przepływ rzeki osiągnął poziom skrajnego zagrożenia. Woda zbliżyła się do krawędzi wałów przeciwpowodziowych, ale ich nie przelała. Dlaczego? Ponieważ Frahelž leży poniżej największego czeskiego stawu Rožmberk, bohatera tej i wszystkich poprzednich powodzi. Istnieje 440 lat i pełni rolę polderu. W normalnych warunkach ma powierzchnię 647 hektarów, pojemność 6,2 mln metrów sześciennych, a podczas kataklizmu w 2002 roku rozlał się na obszarze 2300 hektarów, zatrzymując aż 70 milionów metrów sześciennych wody. Prawie to samo powtórzyło się teraz. Wioski nie trzeba było ewakuować. 

Zabójcze strumyki 

W Austrii zginęły tysiące wędrownych ptaków. Od deszczu i zimna były tak osłabione, że nie mogły latać ani znaleźć pożywienia, bo przy takiej pogodzie nie było owadów. Zdjęcia w mediach społecznościowych pokazują masową śmierć jaskółek i jerzyków – zmarzniętych, kulących się na parapetach, przykucających na chodnikach lub już nieżywych. Niektóre szukały ciepła we wnętrzach budynków i tam umarły, nie mogąc się z nich wydostać, inne padały martwe, uderzając o szyby. Według Federalnego Instytutu Geologii, Geofizyki, Klimatologii i Meteorologii Geosfery na niektórych obszarach Austrii w ciągu czterech dni było tyle opadów, ile w całym wrześniu. 

Jedną z tysięcy osób, które doświadczyły wielkiej wody, był dziennikarz Georg Renner: Jest niedzielny poranek, godzina 5.34, kiedy się poddajemy. Na początku było to tylko ciche bulgotanie na progu pomiędzy dwoma pokojami w piwnicy, gdzie pod podłogą do naszego domu biegnie główna linia energetyczna. Woda gruntowa, przejrzysta niczym górskie źródło, przedostała się do wnętrza po trzech dniach nieprzerwanych opadów. I już w tym momencie wiemy: wbrew wszelkiemu optymizmowi, nasza piwnica przestała istnieć (…). W Wilhelmsburgu, podobnie jak w wielu miejscach w Dolnej Austrii, to nie rzeka sprawia najwięcej problemów w tym strasznym tygodniu – problemy sprawiają głównie małe strumyki, w normalnych czasach niewiele większe niż rowy biegnące wzdłuż ulic. Nawet duże zbiorniki retencyjne nie są w stanie pomieścić mas wody, potoki zalewają ulice (…). A potem są wody gruntowe, które po najcięższych deszczach, jakie kiedykolwiek widziano tu we wrześniu, podnoszą się wyżej niż wiele podłóg w piwnicach. 

Jak niezwykła była ta powódź, widać w liczbach:

42 gminy uznano za obszary klęski żywiołowej,

w akcjach ratunkowych uczestniczyło 41 tys. strażaków, z

amknięto 20 tam,

ewakuowano 1120 obiektów,

zginęło 5 osób, w tym jeden strażak,

osuwiska ziemi dotknęły 11 gmin, w powiecie St. Pölten-Land doszło do ponad 100 osuwisk.

Gubernator Dolnej Austrii Johanna Mikl-Leitner zakłada, że odbudowa zniszczonych regionów nie zajmie dni, tygodni ani miesięcy, ale lata.

Katastrofa minęła, pozostała rozpacz. Gdy w niedzielne popołudnie przyszła powódź, młody rolnik z Rust był w stajni z żoną. Nie mogli wrócić do domu oddalonego ledwie o kilka metrów. W domu zostały dzieci, krzyczały i płakały. Rodzice stali na platformie z sianem przez dwie godziny. Obserwowali walkę zwierząt z wodą. Bydło stało w niej po szyję. – Straciłem wszystko – mówi rolnik i wybucha płaczem. Sąsiad przytula go, próbuje uspokoić: – Poradzimy sobie razem. Będzie dobrze. Jednak smutek mężczyzny jest zbyt wielki: – Nikt już nie jest w stanie mi pomóc.

Małe austriackie miejscowości i wsie ucierpiały bardzo, ale Wiedeń wyszedł z powodzi obronną ręką. – Nasz plan zadziałał – cieszy się Günter Blöschl, hydrolog, dyrektor Centrum Systemów Zasobów Wodnych Politechniki Wiedeńskiej, jeden z twórców strategii zarządzania ryzykiem powodziowym w Austrii. Jak wyjaśnia, kluczową rolę w ochronie miasta odegrał system opracowany kilka dekad temu. Jest zaprojektowany tak, aby poradzić sobie z przepływem powodziowym wynoszącym 14 tys. metrów sześciennych na sekundę, co odpowiada megapowodzi z 1501 roku. Teraz przez wiedeńskie drogi wodne przepłynęło ok. 10 tys. metrów sześciennych na sekundę, czyli znacznie mniej, więc stolica uniknęła dużych strat. Poza tym Austria co rok inwestuje ok. 60 mln euro w środki ochrony przeciwpowodziowej, takie jak dokładny system prognozowania oraz ruchome ściany stawiane w celu zatrzymania mas wody. Regularnie prowadzone są też ćwiczenia dla strażaków i wojska. – Jeśli nie przygotujesz się za pomocą ćwiczeń praktycznych, to nie zadziała to w sytuacjach awaryjnych – mówi Blöschl.

Nie mamy nic

Po powodzi w Rumunii na powierzchnię wychodzą nieszczęścia. Ciało mężczyzny, którego zaginięcie zgłoszono w Pechei, odnaleziono dwa miasta dalej. Tragedia jest tym większa, że życie stracił także jego brat. – Co za woda! Zrujnowała nas. Gdybyś słyszał ten ryk zwierząt… To był koniec świata – mówią mieszkańcy. W niektórych miejscach poziom wody sięgał prawie dwóch metrów. Nawet ratownicy byli w niebezpieczeństwie. Wiele osób ze strachu nie chciało zejść z dachów, nawet gdy katastrofa minęła. Tylko w okręgu Gałacz uszkodzone zostało 5500 domów. Ze łzami w oczach miejscowi wydobywają z błota, co się da. – Moja krowa zdechła – mówi mieszkanka Pechei. – Powódź wywróciła stodołę do góry nogami, mieliśmy trochę zboża, teraz jest pełno błota, to trucizna – dodaje jej mąż. Są starzy i bezradni. Siedzą na krzesłach, jedynych meblach, jakie ocalały. Z przerażeniem patrzą na to, co zostało z podwórka. – W ciągu półtora dnia woda wykończyła nas wszystkich. Łóżko – nie mamy gdzie spać. Lodówka – wszystko zniszczone. Ogrzewanie – rozpadają się piece. Nie mamy już nic. Ich sąsiadka, 60-letnia Sofia Basalic, straciła wszystkie sprzęty, króliki i kurczaki. Ściany domu nasiąkły jak gąbka. 43-letniego niepełnosprawnego mężczyznę powódź uwięziła w łóżku. Jego wózek elektryczny został rozdarty na pół. – Nawet nie było nas na niego stać. Ktoś nam go dał w prezencie. Kosztował aż sto milionów. Woda na tym obszarze nie nadaje się do picia. Wszędzie pełno martwych zwierząt. Wolontariusze chodzą od domu do domu, pomagają ludziom, którzy odnieśli obrażenia. Rumunia nie uciekła jeszcze przed wściekłością żywiołu. Na Dunaju obowiązuje alarm. Eksperci zapowiadają, że przepływ rzeki będzie dwukrotnie większy niż normalnie w tym okresie. Burmistrzów 20 rumuńskich miejscowości nadbrzeżnych ostrzeżono, aby byli przygotowani na ewakuację. Dunaj ma wzbierać do 25 września.

Wielka woda płynie dalej. Wylewają kolejne rzeki. 18 września późnym popołudniem „Boris” dotarł do północnych Włoch. Regiony Marche i Emilia-Romania nawiedziły ulewy. Deszcz padał nieprzerwanie. W ciągu zaledwie 48 godzin na metr kwadratowy spadło 350 litrów. Wrześniowe opady na tym obszarze wynoszą średnio od 60 do 70 litrów na metr. Rzeki wystąpiły z brzegów, najpierw na wzgórzach, potem na równinach, a drogi się zawaliły. W najbardziej dotkniętej kataklizmem wiosce Modigliana rzeka nagle eksplodowała – mówią władze. Później przyszła kolej na prowincję Bolonia. Późnym rankiem 20 września, gdy wydawało się, że woda opada, zalało miasteczko Bagnacavallo. Rzeka Lamone przełamała wał, zawaliły się domy. Ewakuowano mniej więcej tysiąc mieszkańców regionu. Zamknięto szkoły, a połączenia kolejowe zawieszono. W Faenzy, leżącej ok. 40 kilometrów od Bolonii, ulice zostały całkowicie zatopione. – Serce pęka, gdy widzisz zalane miasto – opowiada 27-latek, który po raz pierwszy w swoim życiu doświadcza takiej wody. – Muszę płynąć łódką, wcześniej jeździłem rowerem. W samym tylko regionie Emilia-Romania straż przeprowadziła ponad 500 akcji ratowniczych. Jednego ze strażaków zmiótł żywioł, kiedy jechał samochodem na pomoc innym kierowcom. Utonął. Miał 59 lat, wybierał się na emeryturę. 

Damy radę! 

Gdy setki ludzi na Węgrzech pracowały nad zminimalizowaniem szkód spowodowanych przez powódź, właściciel pubu „Ebihal” w Budakalas był całkowicie spokojny. Jego lokal to miejsce legendarne. Mieści się na łodzi zacumowanej na Dunaju koło wyspy Lupa. Można do niego dopłynąć statkiem lub promem. Jest otwarty zimą i latem, w dzień i w nocy. János Darók prowadzi tu także klub filmowy i organizuje koncerty. Jedną powódź już przeżył. W 2013 roku pomagał policji wodnej, zbierając bezdomnych, którzy koczowali w okolicznych lasach. – Woda podeszła tak wysoko, że musieli wejść na drzewa, więc poszedłem z moimi dziewczynami i zdjęliśmy ich z drzew. Przyniosłem im koce, ciastka i oczywiście coś na wątrobę [alkohol – przyp. red.]. Od razu zrobiło im się weselej. Wtedy było o wiele gorzej, a nie bał się i teraz też się nie boi. Sprzęty ze swojego domu i z domu matki przenosi na łódź. – W 2013 też sprowadzaliśmy meble… Przyzwyczailiśmy się, mieszkam tu już 23 lata. Potem, gdy powódź ucichnie, musimy wytworzyć w mieszkaniu wysokie ciśnienie, oczyścić błoto, poczekać, aż wyschnie, a następnie zapakować meble z powrotem. Strażacy nie są potrzebni. – Nie ma w czym pomagać, miejscowi lepiej wiedzą, co robić. Nie tylko w Budakalas ludzie radzą sobie sami. Dziennikarze index.hu pojechali do Romai, dzielnicy Budapesztu leżącej tuż na Dunajem: Mijaliśmy jedną po drugiej zalane ulice, lecz ku naszemu największemu zaskoczeniu na początku Aelii Sabiny nie przywitała nas woda, lecz duża liczba ochotników, którzy przybyli z różnych części kraju i próbowali – jak się okazało – chronić apartamentowiec mieszczący 30 mieszkań. – Zaskoczyło mnie, że z pomocą przyszło tak wiele osób, niektórzy nawet ze wsi – mówi jeden z lokatorów. – Myślę, że to bardzo wzruszające, że tak wielu jest tutaj, żeby pomagać. Szkoda, że potrzeba katastrofy, aby ludzie się zjednoczyli. Victor Orbán chwali się znakomitym przygotowaniem kraju do powodzi. – Będzie to trudne, ale damy radę – powiedział, zapewniając, że wszystkie zasoby zostały wykorzystane do poradzenia sobie z rosnącym poziomem wód. Tymczasem wielu wolontariuszy twierdzi, że są zdani na własne siły. – Żadna organizacja tu nie pomaga. W rzeczywistości wykorzystujemy nasze osobiste przyjaźnie, aby zdobyć piasek i worki. Gergowi powiedziano, że odcinek wybrzeża, na którym stoją jego dom oraz domy kilku innych właścicieli, to obszar niechroniony. Budynek znajduje się ok. 20 metrów od Dunaju. Jest obiektem wypoczynkowym posiadającym koncesję na zakwaterowanie w 13 apartamentach. Tuż przed spodziewaną falą gościł parę młodych turystów. Natychmiast dołączyli do budowniczych obiektów obronnych. Wyjechali dopiero następnego dnia. Gergo też wyjechał. Przeprowadził się z żoną i dwuletnią córką do krewnych na wsi, ale wrócił. Nie mógł spać spokojnie ze świadomością, że zostawił wszystko na pastwę losu. Mieszka sam pośród ciemności i wody. 

Paradoks klimatyczny 

Według Janeza Lenarčicza, komisarza Unii Europejskiej ds. zarządzania kryzysowego, powodzie dotknęły do tej pory prawie dwa miliony Europejczyków. Poziom rzek takich jak Dunaj wzrósł do wartości nienotowanych od stulecia. – Ta tragedia nie jest anomalią – twierdzi komisarz. – Szybko staje się normą. Europa jest najszybciej ocieplającym się kontynentem na świecie i jest szczególnie podatna na ekstremalne zjawiska pogodowe. Opady i burze będą coraz silniejsze, fale upałów coraz gorętsze, a susze coraz bardziej suche. Eksperci ostrzegają, że zmiany klimatyczne wywołane przez człowieka zwiększają częstotliwość i intensywność ekstremów. Lecz kiedy dzisiaj oczyszczamy środowisko, przyczyniamy się również do ocieplania klimatu, a tym samym wywołujemy anomalie. Norwescy naukowcy w czasopiśmie „Nature Geoscience” opublikowali wyniki swoich najnowszych badań. Według przeprowadzonych przez nich symulacji jednym z powodów, dla których ekstremalne wahania występują intensywniej niż zwykle, jest paradoks klimatyczny: kiedy zmniejsza się spalanie paliw kopalnych oraz zwiększa wykorzystanie energii odnawialnych, atmosfera staje się czyściejsza, a tam, gdzie w powietrzu jest mniej drobnego pyłu i brudnych aerozoli, słońce operuje mocniej, przynosząc dodatkowe ciepło i dodatkowe opady. Zasada jest prosta: im cieplejsze powietrze, tym więcej wchłania wilgoci. Jeśli temperatura rośnie o jeden stopień, wody będzie mniej więcej o 7 proc. więcej. Inni uczeni pracujący pod kierunkiem Andrew Gettelmana z Pacific Northwest National Laboratory uważają, że nawet 20 proc. ocieplenia w 2023 roku może wynikać z mniejszej liczby dwutlenku siarki w powietrzu, ponieważ od 2020 roku statki w międzynarodowym transporcie morskim mogą używać wyłącznie paliwa o niskiej zawartości siarki. Z drugiej strony dwutlenek siarki chłodzi atmosferę. Reaguje z kropelkami tlenu i wody, tworząc kwas siarkowy. Po odparowaniu wody pozostają cząsteczki siarczanu, które w formie aerozoli unoszą się w atmosferze, odbijając część docierającego promieniowania słonecznego, zanim zostanie ono zamienione na promieniowanie cieplne na powierzchni ziemi. Występuje wtedy efekt antycieplarniany. Co więcej – cząsteczki siarczanów przyczyniają się do powstawania chmur. Wszystkie te badania nie zaprzeczają jednak polityce klimatycznej, ponieważ, jak podkreślają uczeni, zmiany w emisji dwutlenku siarki nie mogą być wyłączną przyczyną rekordowego ocieplenia. Jego stopień jest na to zbyt duży. Wysoka temperatura wynika raczej z interakcji różnych zmian, w tym wpływu zjawiska El Nino. Niemniej jednak modelowanie wykazało, że gwałtowne zmniejszenie stężenia aerozoli może spowodować wzrost ocieplenia. – W miarę jak świat szybko dekarbonizuje się i redukuje zanieczyszczenia powietrza, coraz ważniejsze staje się zrozumienie skali potencjalnej reakcji klimatycznej – mówi Gettelman. Jak zatem przygotować się na przyszłe dramatyczne zjawiska pogodowe? I tu odpowiedź znów podsuwa nauka – kluczowe jest dzielenie się wiedzą ponad granicami. W ubiegłym roku zespół europejskich badaczy analizujących historyczne megapowodzie odkrył, że 95,5 proc. z nich można było przewidzieć na podstawie wcześniejszych zdarzeń w innych porównywalnych miejscach w Europie. 

2024-09-27

Ewa Wesołowska na podst.: Lidove Noviny, idnes.cz, ct24.ceskatelevize.cz, Kleine Zeitung, Die Presse, ZDF, observatornews.ro, Frankfurter Allgemeine Zeitung, player.hu, BBC