Dziennikarz Marcin Makowski stwierdził, że dzieje się tak, bo „ludzie zauważyli, że mogą oglądać to za darmo, a jest to czasami lepsze niż patostreamy”. Czym są patostreamy? To długie transmisje z akcji, uznawanych za kontrowersyjne: sceny bijatyk, kłótni, akty nieobyczajne i sprośne, pijaństwo i jego efekty, popisywanie się głupotą.
Jak się okazuje, popularność takiego ścieku jest niewyobrażalna i tylko to tłumaczy setki tysięcy oglądających obrady polskiego Sejmu. Nie istnieje w kraju nic, co dziś przebiłoby Sejm skalą nieobyczajności, chamstwa, prostactwa i głupoty. Trudno się więc dziwić, że liczba fanów sejmowego patostreamu rośnie. Liczba, dodajmy pełnoletnich, którzy obsadę tego patowidowiska wybierali osobiście półtora miesiąca temu.
– To miejsce jest deprecjonowane przez posłów, którzy robią taki chlew – uznał nie bez zdziwienia poseł debiutant Mentzen, konfederata, dzielący ławkę sejmową z tłustymi kotami: Ziobrą i Sasinem (których wcześniej obiecał wsadzić do lochu). I jak tu nie zerkać na tę szemraną trójkę? Jak nie oczekiwać demolki albo tylko dyskretnych ciosów, które sobie zadadzą? Czy pominąć wejście na sejmową mównicę posła Suskiego? Toż to czysta burleska. Wejście bez trybu, niezgodnie z regulaminem, ale z rzewnym uśmiechem, godnym dobrego wojaka Szwejka, który, co przypomnę, tylko udawał idiotę. Zapytany przez marszałka, czemu staje przed izbą, Suski odpowiedzieć nie potrafił. Jakby wlazł do sławojki…
Nieśmieszne? Do końca roku Sejm będą oglądać na YouTubie miliony widzów. Tłum widzów żądnych ekscesów ściąga niezmiennie inny orzeł Sejmu Braun, bogobojny poseł – pozbawiony jednak łaski rozumu – który mógłby być ozdobą każdej kliniki psychiatrycznej, nie tylko w Polsce. Ony Braun potępił ostatnio metodę in vitro jako „przedsionek piekła” i narzędzie szatana. – Widziałem tę selekcję dokonywaną na moich oczach. Nie na rampie oświęcimskiej, to było małe szkiełko laboratoryjne. Dokonywał tej selekcji zootechnik – przerażał posłów Braun, co skomentował pionier tej terapii w Polsce profesor Marian Szamatowicz: – Za in vitro przyznano Nagrodę Nobla. A poseł Braun wygaduje bzdury. Nie można tego słuchać. Można słuchać, jak najbardziej można, bo im większą głupotę palnie poseł, tym większa pośród widzów beka…
Nie tylko z posła, lecz także Sejmu jako takiego. A na marginesie… Kiedy poseł Gawkowski zapragnął w telewizji dowiedzieć się od posła Horały, ile osobiście zniszczył plemników, ten zacukał się i naraz brakło mu konceptu! Oby tylko poseł Braun, jak biblijny Onan, nie marnował nasienia, wszak pragniemy, aby i wnuki nasze bawiły się, oglądając takie patostreamy.
Debiutujący jako wyborcy młodzi Polacy usłyszeli, że jest problem z Kaczyńskim, który przyłazi do Sejmu z własną ochroną. To byli komandosi, którzy za partyjne pieniądze strzegą tego najodważniejszego z odważnych polityków (wicepremier do spraw bezpieczeństwa!) nawet w kościele, gdzie – jak czytamy – towarzyszy mu aż pięciu bodyguardów. Istotny problem wywołało pytanie, czy komandosi Kaczyńskiego, zastępujący – czy legalnie? – służby państwowe, wnoszą do Sejmu broń? Bo jeśli tak, byłby to skandal i bezprawie. Ale prawdy ze strony – pardonnez -moi le mot – elity pisowskiej czekać próżno. Partia Kaczyńskiego kilka tygodni po przegranych wyborach nadal utrzymuje, że będzie rządzić przez kolejną kadencję. Jako ferajna bez właściwości honorowych robi natomiast wszystko, by przyszłej koalicji utrudnić.
Mistrzem obstrukcji pozostaje premier Morawiecki, człowiek z lateksu, który całą kampanię wyborczą wołał, że opozycja nie ma żadnego programu, a teraz, gdy figlarz Duda powołał go na premiera formującego nowy gabinet, chcąc pozyskać kogokolwiek, przekonuje, że „jego” rząd wypełni wszystkie punkty… programu opozycji. Jego mniej zamożni koledzy też starają się sypać piach w tryby sejmowych procedur. – Fajnie się ogląda, jak posłowie PiS-u wpychają się teraz, ile mogą na mównicę. Przez ostatnie lata ich władza była tak nieograniczona, że występy w sali obrad wielu tam traktowało jako przykry obowiązek służbowy – zauważył poseł Dziambor. Na polityczny taniec św. Wita, wykonywany przez Morawieckiego, wykazującego kliniczne objawy obłąkania (rozmawia z nieobecnymi, słyszy głosy, spotyka się z cieniami, uprawia urojoną arytmetykę) spogląda nowy marszałek izby Hołownia.
I diagnozuje nieboraka, przywołując słynny paradoks zaczerpnięty z fizyki kwantowej. – Przypomina mi się fenomen kota Schrödingera. To kot, który jednocześnie był w pudełku, ale był też poza pudełkiem. Kiedy oglądam pana premiera i widzę, co wpływa do laski marszałkowskiej z jego strony, to mamy do czynienia z premierem Schrödingera. A chciał być Morawiecki tylko kotem Kaczyńskiego… Na Marszu Miliona Serc, opozycyjnej manifestacji w Warszawie, dziennikarze wypatrzyli sędziwą uczestniczkę, panią Teresę, trzymającą karton z napisem: „Mam 102 lata. Chcę dożyć końca PiS!”.
Udało się. Pani Teresa dożyła wyborów i wygranej antyprawicowej koalicji. Właśnie odeszła, spełniona. I może dobrze, że nie musi oglądać żenującego patostreamu, wylewającego się z Wiejskiej na kraj.