Wybory w tej małej kaukaskiej republice, mającej 3,7 mln mieszkańców, odbyły się 26 października. Według oficjalnego komunikatu zwycięstwo odniosła rządząca od 2012 roku uważana za przyjazną wobec Moskwy partia Gruzińskie Marzenie, która zdobyła prawie 54 proc. głosów.
Sojusz czterech ugrupowań opozycyjnych nie uznał jednak tych wyników. Niektórzy nowo wybrani posłowie zapowiedzieli, że nie obejmą swych mandatów. Salome Zurabiszwili wezwała do protestów. 28 października w Tbilisi zebrały się dziesiątki tysięcy ludzi niosących flagi gruzińskie i europejskie, a także antyputinowskie transparenty. Manifestanci nazywali rządzącą partię Rosyjskim Marzeniem. Prezydent przemówiła: „Nie przegraliście tych wyborów. Wasze głosy zostały ukradzione!”.
W wywiadzie prasowym przekonywała, że do fałszerstw wykorzystano nowy system głosowania elektronicznego, „w którym jedna osoba może głosować 10, 15, 17 razy z tym samym dokumentem tożsamości”. Dziwne machinacje władz podczas elekcji wywołały krytykę Brukseli i Waszyngtonu. „Gruzini poszli do urn w otoczeniu wyborczym ukształtowanym przez politykę partii rządzącej, w tym niewłaściwe wykorzystanie środków publicznych, kupowanie głosów i zastraszanie wyborców”, oskarżał Matthew Miller, rzecznik Departamentu Stanu USA. „Jestem głęboko zaniepokojony cofaniem się demokracji w tym kraju”, powiedział prezydent Joe Biden. Szefowie dyplomacji 13 państw UE oświadczyli, że „naruszenia uczciwości wyborczej są niezgodne ze standardami, jakich oczekuje się od kandydatów do Unii Europejskiej”. 30 października Komisja Europejska zakomunikowała, że zawiesiła proces akcesyjny z Gruzją i nie przywróci go, jeśli kraj nie zacznie przestrzegać wartości UE i nie wyjaśni związanych z elekcją nieprawidłowości.
Gruzińska komisja wyborcza zapowiedziała, że ponownie przeliczone zostaną głosy w pięciu wybranych losowo lokalach wyborczych w każdym z 84 okręgów. 31 października komisja zakomunikowała, że ponowne przeliczenie około 14 proc. głosów nie zmieniło wyników. Wybory nie zostaną powtórzone, a kolejne protesty społeczne nie wpłyną na politykę rządu, który w razie konieczności wyśle przeciw demonstrantom siły bezpieczeństwa. Należy podkreślić, że aczkolwiek do manipulacji wyborczych z pewnością doszło, to jednak obóz władzy ma licznych zwolenników, zwłaszcza w Kościele prawosławnym oraz wśród konserwatywnie nastawionej ludności prowincji, która obawia się, że wstąpienie kraju do Unii Europejskiej przyniesie szerzenie się homoseksualizmu i innych „przywar, niezgodnych z tradycyjnymi gruzińskimi wartościami”. Rządzący skutecznie przekonali też wielu, że zwycięstwo wyborcze opozycji oznacza wojnę z Rosją w interesie Zachodu. Gruzini dobrze pamiętają najazd Moskali z 2008 roku, który o mało nie położył kresu ich niepodległości. Ponad jedna piąta terytorium kraju, Abchazja i Osetia Południowa, którymi rządzą separatyści, jest pod kontrolą Moskwy.
Prawdziwym władcą kaukaskiej republiki jest szef Gruzińskiego Marzenia, tajemniczy, unikający dziennikarzy biznesmen Bidzina Iwaniszwili, ukrywający się w swej rezydencji, prawdziwym pałacu z aluminium i szkła w Tbilisi. W latach 90. XX wieku zbił on w Rosji majątek oceniany obecnie na 5 mld dolarów. Niektórzy komentatorzy uważają, że wcale nie jest on prorosyjski, lecz pragmatyczny, usiłuje lawirować między Wschodem a Zachodem, zaś także Gruzińskie Marzenie chce wprowadzić swój kraj do Unii Europejskiej. Inni jednak wskazują, że rosyjskie służby pozwoliły wprawdzie Iwaniszwilemu zgromadzić majątek, ale potem zażądały, aby spłacił swój dług. Według niektórych informacji gruziński krezus nie lubi Putina, ale panicznie się go boi i uczyni wszystko, aby zadowolić Kreml. Iwaniszwili i jego wierni muszą zdawać sobie sprawę, że poprzez deptanie demokratycznych swobód i manipulacje przy urnach zamykają swemu krajowi drogę do Unii Europejskiej. Przypomnieć należy, że rząd w Tbilisi przeprowadził już napisaną w rosyjskim stylu „ustawę o zagranicznych agentach” ograniczającą prawa organizacji pozarządowych. Masowe protesty obywateli przeciwko niej, do których doszło w maju, nie przyniosły sukcesu.
To wszystko cieszy Putina, który za wszelką cenę chce utrzymać pos t – radzieckie republiki Gruzję i Mołdawię w strefie rosyjskich wpływów. Dyktator z Kremla liczy, że jeśli podporządkuje sobie te dwa kraje, także Azerbejdżan i Armenia, które do tej pory manewrują między Moskwą a Zachodem, staną się bardziej posłuszne.