Auta jadą powoli, wręcz leniwie, gdy nagle z lewej strony wyskakuje pędzący z ogromną prędkością biały volkswagen.
Nie wiedzieć czemu w ułamku sekundy skręca z lewego pasa w prawo i z impetem wbija się w forda. Olbrzymi błysk, auta lecą do przodu i wbijają się w barierki kilkaset metrów dalej. Taksówkarz biegnie na pomoc poszkodowanym.
Dramat w sercu stolicy
Kilka minut później na miejscu wypadku jest już tłok – wielu przejeżdżających chce pomóc ofiarom. Ale dzieją się rzeczy dziwne: kilku mężczyzn (od części z nich wyraźnie czuć alkohol) zasłania dostęp do wyniesionej z volkswagena dziewczyny, która wygląda, jakby nie żyła. Jedna z kobiet z apteczką w dłoni zbliża się do niej, chcąc pomóc, ale słyszy, że ma „wyp…dalać”. Ludzie koncentrują się więc na pomocy pasażerom uderzonego forda. To rodzina 2 + 2, 37-letni mężczyzna nie żyje, ale kierująca autem jego żona jest ciężko ranna. Dzieci, ośmioletnia dziewczynka i czteroletni chłopiec, doznały obrażeń, ale ich życiu nic nie grozi, były zapięte w markowych fotelikach. Łukasz Rytel, młody dziennikarz portalu Miejski Reporter, jest na miejscu kilkanaście minut po wypadku. – Mężczyźni z volkswagena byli wyraźnie podpici (jeden z nich się zataczał) i zachowywali się dziwnie – opowiada. – Policjanci mówili im, że mają się nie ruszać, ale oni wciąż oddalali się i dyskutowali ze znajomymi z drugiego samochodu, który zatrzymał się obok miejsca wypadku. Później dowiedziałem się, że nie było już wśród nich odpowiedzialnego za tragedię, kierującego volkswagenem 26-letniego Łukasza Ż. – mężczyzna za namową kumpli uciekł tuż po wypadku.
Subskrybuj