Norweski polityk, który sprawnie kieruje NATO od dziesięciu lat, już dwukrotnie zgłaszał chęć odejścia. Musiał jednak pozostać, gdyż 32 kraje sojuszu nie mogły uzgodnić kandydatury następcy (musi to nastąpić jednomyślnie).
Wyborowi szefa holenderskiego rządu w końcu sprzeciwiały się tylko Słowacja, Węgry oraz Rumunia, której prezydent Klaus Werner Iohannis też chciał zostać sekretarzem generalnym. Ostatecznie 18 czerwca Bratysława i Budapeszt poparły Marka Ruttego. Viktor Orbán dostał obietnicę, że Węgry nie będą musiały brać udziału w działaniach paktu północnoatlantyckiego na rzecz Ukrainy poza granicami sojuszu. Dwa dni później wsparcie dla Marka Ruttego wyraził także Bukareszt, po tym jak Klaus Werner Iohannis wycofał swą kandydaturę. Nie miał zresztą szans, podobnie jak żaden inny polityk, ponieważ premier Niderlandów wspierany jest przez Waszyngton, co ma decydujące znaczenie. W Brukseli słychać było głosy, że na czele sojuszu powinna wreszcie stanąć kobieta albo polityk z Europy Środkowo-Wschodniej. Wskazywano na premier Estonii Kaję Kallas, ale także ona nie miała szans, ponieważ politycy ze Wschodu uważani są w Waszyngtonie, Berlinie, Brukseli i innych zachodnich stolicach za zbyt „jastrzębich” wobec Moskwy. Sukces niderlandzkiego premiera nikogo więc nie zdziwił. Rutte stoi na czele rządu swego kraju od prawie 14 lat, mówią o nim „Teflonowy Mark”, ponieważ potrafił wychodzić cało z wielu afer i opresji. Przywódca liberalnej Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji kierował przeróżnymi koalicjami rządowymi. Dobry negocjator, znany jest ze swego jowialnego, zręcznego politycznego stylu. Pewien holenderski dziennikarz napisał złośliwie: „Rutte jest jak labrador radośnie merdający ogonem, na którego nikt nie potrafi się gniewać”.
Zaklinacz Trumpa
Premier Holandii nazywany jest też zaklinaczem Trumpa, ponieważ potrafi obchodzić się z tym ekscentrycznym politykiem z USA. W lipcu 2018 roku podczas spotkania na szczycie prezydent Trump bezlitośnie krytykował inne państwa NATO za to, że nie dotrzymują swych zobowiązań wobec sojuszu i zbyt mało wydają na obronę. Zagroził, że jeśli to się nie zmieni, „Stany Zjednoczone pójdą swoją drogą”. Angela Merkel i Emmanuel Macron próbowali wyjaśniać przyczyny tego stanu rzeczy, napięcie rozładował jednak dopiero Rutte, który powiedział, że kraje NATO już zwiększają swe wydatki na obronę, a należy to zawdzięczać tylko amerykańskiemu prezydentowi.
Być może jesienią nieobliczalny Trump znów przejmie władzę. Wtedy „zaklinacz” jako sekretarz generalny sojuszu bardzo się przyda.
Mark Rutte znalazł się w przeszłości w ogniu krytyki zwłaszcza przywódców Europy Środkowo-Wschodniej, ponieważ był zwolennikiem zbudowania gazociągu Nord Stream 2, a Niderlandy za jego rządów nie potrafiły osiągnąć wymaganego w NATO poziomu wydatków na obronę w wysokości 2 proc. PKB (dokonają tego dopiero w roku bieżącym). Komentatorzy wskazują jednak, że Holandia mocno wspiera Ukrainę, dostarcza jej sprzęt wojenny, w tym myśliwce F-16, wydała do tej pory na pomoc wojskową dla Kijowa 2,63 miliarda euro, w 2024 roku dołoży jeszcze 2 miliardy. Mark Rutte zmienił politykę wobec Moskwy w 2014 roku, po tym jak prorosyjscy separatyści zestrzelili samolot pasażerski nad Ukrainą. Zginęło wtedy 298 osób, w tym 196 obywateli Holandii.
Nowego sekretarza generalnego NATO czekają poważne zadania. sojusz musi nadal wspierać Kijów bez uwikłania się w wojnę z Rosją. Dziewięć państw paktu wciąż nie spełnia swych zobowiązań i nie wydaje 2 proc. PKB na obronę.