Nawet radość, co powinno mnie zawstydzić, a nie zawstydza. Cieszyłem się, czytając, że nie wybrano do Brukseli, weźmy przykład ikoniczny, Ryśka Czarneckiego, faworyta Kaczyńskiego, któremu wyborca pokazał fucka. A przecież ten inteligentny gość, który skutecznie startował dotąd z kilku partyjnych list, błysnął innowacyjnością, zapisując się w pamięci nie politycznymi ideami, ale wyrejestrowanym kabrioletem, którym w słońce i deszcz, w piątek i świątek rwał w sto koni z Bieszczadów do Brukseli. Z wyborczej porażki zięcia kosmonauty dziś najbardziej cieszy się prokurator.
Cieszyłem się, że dyskomfortu nie będą już budziły kobitki Beata Kempa z Anną Fotygą, które też wybory popisowo przerżnęły. Przy okazji onej Fotygi radość moja była podwójna, gdyż byłem przekonany, że nieboga od dawna nie żyje! Taka była zniknięta! Tymczasem żyje, ma się dobrze i nadal niczym nie zwraca na siebie uwagi. To naprawdę kobieta bez właściwości jest… Przyjemność czerpana z niepowodzenia polityków ma, co dostrzegam, różne odcienie. Inaczej odczuwa się frajdę (też z niemieckiego – radość) z przegranej walczącego z chorobą posła Waszczykowskiego, a inaczej z porażki Jacka Kurskiego, jednego z najbardziej zdemoralizowanych polityków, a popieranego przez Zenka Martyniuka i Szydło Beatę, polityczkę najbardziej moralną z kręgu prezesa. Co jest komiczne samo w sobie. Mnie rozbawił ponadto poseł Ozdoba, który po zliczeniu głosów zabrał brukselski mandat Kurskiemu. Ozdoba nie mógł powstrzymać głośnego śmiechu, gdy pytano go przed kamerą, jak się z tym czuje. A on czuł się jak większość Polaków. I to właśnie jest Schadenfreude.
Z kolei odcień partyjnej manipulacji zaciążył na wyborczym losie prezydenckiego nominata Wojciecha Kolarskiego, człowieka skromnego, ponoć pracowitego, ale odartego z charyzmy i z twarzy podobnego do nikogo. Rozprowadzany przez Nowogrodzką Kolarski do końca nie wiedział, gdzie startuje, a rzucony na koniec na Wielkopolskę dostał łupnia, mimo starań Dudy, który swego totumfackiego osobą własną, jakże nieskutecznie, na miejscu wspierał. W kość dostali Sellin i Horała, polityczne zwierzęta PiS-u, którzy przegrali u siebie na Pomorzu z lepszymi od siebie. Chociaż, czym się różni jeden z drugim od swego wygranego kolegi Muellera? Dalibóg, niczym. Inny złotousty rzecznik PiS Fogiel dostał czarną polewkę i dalej będzie klepał biedę z poselskiej diety na Wiejskiej… Wyborcy zlekceważyli też brukselskie aspiracje męża Marianny Schreiber, każąc mu pozostać na miejscu. Podobny los spotkał posłankę Lichocką, rewolucjonistę Pobożego i nieznanego z czegokolwiek aparatczyka Szczuckiego. Jeszcze trzeba wam, towarzysze, się pouczyć.
Wybory to lekcja dla każdego, kto zachłyśnie się demokracją. Zachłysnęli się nią czekiści z Suwerennej Polski, którzy aż dwoma, za to najjaśniejszymi, gwiazdami (Jaki i Ozdoba) ubogacili polską delegację europarlamentarną. Wcale nie przeszkodziło to Ziobrze, człowiekowi zepsutemu do ostatniego skrętu DNA, obłudnie uznać wynik wyborów za rewelacyjny dla jego partii! Aż trudno wyobrazić sobie euforię Ziobry, gdyby jego agentura zdobyła trzeci mandat! Jednakże Kaleta, Wójcik, Kanthak, Warchoł, Kurowska czy Łukaszewicz z ponurego ziobrowego korowodu pożegnać się z marzeniem o kasie, władzy i wolności musieli…
Inny rodzaj Schadenfreude budzi wyborcza porażka artystek dramatycznych Chorosińskiej czy Stalińskiej, a inny Hanny Gronkiewicz-Waltz. Owszem, różni je liczba uzyskanych głosów, ale łączy pytanie wyborców: czemu to nam, kobitki, robicie? Nie lepiej zająć się czymś uczciwym albo tym, co naprawdę umiecie robić? Czy przegrana Róży Thun, od piętnastu lat na robotach w Brukseli, nie niesie dającego do myślenia komunikatu: już wystarczy, odpocznij sobie, kobiecino? Odmienne uczucia budzą upadki wyborcze ludzi kompetentnych i znających politykę europejską na wskroś. Fatalny urok demokracji sprawił, że mandatu nie zdobyli na przykład Jacek Saryusz- Wolski i Włodzimierz Cimoszewicz, zaś ich miejsca symbolicznie przejęli w Brukseli bywalcy więziennych cel, Kamiński z Wąsikiem, wspierani patriotycznie przez faszystę-idiotę Brauna. Ale czy to wystarczy, by zrozumieć ślepy akt wyborczy? Jak wyjaśnić rotację prof. Marka Belki, byłego premiera, który do europarlamentu nie wszedł, z człowiekiem z folii, Danielem Obajtkiem, który na polityce europejskiej zna się tak jak na londyńskiej giełdzie ropy naftowej. Zaiste, fatalna jest demokracja. W biznesie wymiana fachowców na chłopców z ferajny niesie jedno: nieuchronne bankructwo. Być może czeka ten los europarlament, bo żaren dziejów zatrzymać się nie da. Chyba…
Do europarlamentu nie weszło wiele ciekawych postaci, które niewątpliwie miałyby szansę wnieść do polityki coś wartościowego i oryginalnego. Ich nieobecność nie budzi Schadenfreude, ale nie budzi też żalu. Niepokój raczej budzi wyżej wzmiankowana lista nieobecnych, którzy z woli swoich wyborców pozostaną w Polsce, bo tu zrobią wszystko, byśmy o nich nie zapomnieli. Niestety.