Wzór ten opisuje obrazowo Agencja Reutera: „Matematyka jest prosta: weź deficyt w handlu towarami USA z danym krajem, podziel go przez eksport tego państwa do Stanów Zjednoczonych i przekształć w wartość procentową; następnie zmniejsz tę liczbę o połowę, aby uzyskać amerykańską «wzajemną» taryfę celną, z dolną granicą 10 proc.”.
Kalkulacja na kolanie
Amerykański dziennikarz i autor książek James Surowiecki, który pierwszy zwrócił uwagę na „cudowną formułę”, uważa, że wszystko było swego rodzaju „kalkulacją sporządzoną na kolanie”. „Po prostu dla każdego kraju wzięli nasz deficyt handlowy z tym państwem i podzielili go przez eksport tego kraju do nas. Co za niezwykła bzdura”. Przedstawiając nowe taryfy w Ogrodzie Różanym, Donald Trump wyjaśnił, że otrzymany w ten sposób wynik został jeszcze zmniejszony o połowę, ponieważ on, prezydent, jest łagodnym człowiekiem”. Państwa, z którymi Stany Zjednoczone mają nadwyżkę handlową, również zostały obłożone cłami – wyznaczono dla nich jednolitą taryfę w wysokości 10 proc.
Dla przykładu urzędnicy administracji wzięli deficyt handlowy USA z Unią Europejską: 235,6 miliarda dolarów w 2024 roku i podzielili go przez eksport UE do Stanów Zjednoczonych, który wyniósł łącznie 605,8 miliarda dolarów. Wynik wyniósł 39 proc., co rząd w Waszyngtonie zinterpretował jako „nieuczciwą” przewagę handlową UE nad USA. 39 proc. zostało podzielone na pół. Biały Dom przyjął więc dla UE (w zaokrągleniu) 20-procentowe cło, przedstawiając je jako środek naprawczy mający na celu wyrównanie szans. W rzeczywistości jednak Unia Europejska nakłada na towary ze Stanów Zjednoczonych cło w wysokości mniej więcej 2,5 proc. Do 39 proc. droga jest daleka. Ludzie Trumpa dosyć samowolnie doliczyli także inne opłaty, które nie są cłami, ale, ich zdaniem, faktycznie taką rolę pełnią. Można tu wymienić podatek VAT, który mocno irytował amerykańskiego przywódcę.
Subskrybuj