Kiedy Leszek Balcerowicz wszczynał swój plan, to właściwie nie mogliśmy się już doczekać, aby dać się komuś porządnie wykorzystać i wyzyskać, ale wreszcie z jakimś pożytkiem ekonomicznym. Już niechby miał ktoś z tego cokolwiek, bo z góry rozumieliśmy, że nam samym to wypada na to jeszcze poczekać.
Po 1989 roku przejściowo nawet zaczęło iść w tym kierunku, chociażby dlatego, że zatrudnieni nie musieli już godzin pracy spędzać na mieście w kolejkach, bo towary zaczęły sobie leżeć na ladzie i kupowanie mogło się odbywać błyskawicznie. A raczej mogłoby, gdyby nie to, że zaczęło tyle kosztować, że jedyne, co można było zrobić, to jeszcze bardziej wziąć się do pracy, co w sumie nakręciło spiralę aktywności społeczeństwa do stanu, jaki teraz nasi następcy uznają za „kulturę zapierdolu”. Akurat to pojęcie jest sprzeczne samo w sobie, bo słowo „zapierdol” wyklucza przecież kulturę, a słowo „kultura” nie obejmuje zapierdolu.
Subskrybuj