Mąż nareszcie zasnął. Pomyślałam, że będzie trochę spokoju. Chociaż przez jakiś czas nie będę musiała zgarniać z salonu zdjętych skarpetek, odnosić zostawionych narzędzi, zwijać z fotela mokrego ręcznika ani opuszczać sedesowej klapy. Taki czas to skarb. Z nabożnym skupieniem wzięłam się do robienia dla wnuczka domku dla jego leśnych ludków. Zaczęłam wykrawać z tektury ścianki i okienka, ale nagle o mało co nie skaleczyłam się nożem do wykładzin, bo usłyszałam głośne wołanie: – O Boże! O Boże! Lecę przyspieszonym truchtem do sypialni, a tam mąż siedzi i trzyma się za głowę. Nic tylko dzwonić pod 112.
– Co się stało? – pytam. – Miałem straszny sen. Że pojawił się u nas czwarty kot. To było okropne. I Pusia go oprowadzała po domu i pokazywała, gdzie co jest i do czego służy. I w dodatku mówiła ludzkim głosem, a on jej odpowiadał. – I to cię tak przeraziło? – Tak. – A ten kot był czarny? – Chyba tak. – Bo może jakby był biały, to by cię to tak bardzo nie przestraszyło. – Może. Muszę się uspokoić.
Subskrybuj