– Jest pan prawnikiem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego – mógłby pan być adwokatem, notariuszem, radcą prawnym czy przedsiębiorcą, tymczasem zdecydował się pan kandydować na prezydenta Krakowa. Do tej pory jest pan pierwszym zastępcą obecnego prezydenta miasta Jacka Majchrowskiego. To niewdzięczne zajęcie, bo nawet najlepszy gospodarz nie jest w stanie zadowolić wszystkich mieszkańców. Nie ma pan dość samorządu?
– Może to zabrzmi patetycznie, ale jestem człowiekiem odpowiedzialnym. W naszym mieście rozpoczęliśmy szereg bardzo ważnych reform, inwestycji. Patrząc na listę kandydatów, istnieje zagrożenie, że Kraków mógłby być rządzony przez osoby, które albo są do zarządzania mało przygotowane, albo kierują się wątpliwymi intencjami. Wynagrodzenie prezydenta nie jest oszałamiające, odpowiedzialność bardzo duża, ale jestem krakusem w czwartym pokoleniu i bardzo mi zależy na rozwoju mojego miasta.
– Prezydenci dużych miast zarabiają około 13 tys. zł na rękę. To niedużo, zważywszy, że podlegli im prezesi zarządu spółek komunalnych osiągają zdecydowanie więcej.
– To prawda, ale oni za zarządzanie spółką odpowiadają własnym majątkiem.
– Gdy przed kilkoma dniami czytałem sondaże, to nie wypada pan w nich zbyt imponująco. W tym, z którym się zapoznałem, prowadzi pan Łukasz Gibała z 33-procentowym poparciem. Pan Gibała jest chyba bardzo pewny siebie, gdyż – jak podała „Gazeta Krakowska” – napisał list otwarty do urzędników miejskich i pracowników miejskich jednostek i spółek, w którym uspokaja ich, że po zwycięstwie czystki nie będzie. Moi krakowscy znajomi potrafili mi o nim powiedzieć tylko tyle, że jest przedsiębiorcą i w ostatnich wyborach nie wszedł do drugiej tury.
– Sondaż, o którym pan wspomniał, nie należy do najnowszych i został zamówiony przez pana Gibałę. Ostatnie sondaże dają mu około 25 proc. poparcia, podczas gdy mnie nieco ponad 14 proc. Jest to zbliżony wynik do kandydatów PiS i Platformy Obywatelskiej.
Subskrybuj