Tarnowską pracownię Mariana Mikuły znają niemal wszyscy reżyserzy, kierownicy produkcji, scenografowie i kostiumolodzy, którzy w PRL-u i na początku polskiej transformacji pracowali przy produkcji filmów kostiumowych.
– Zamiłowanie do broni, starych przedmiotów, a także majsterkowania zawdzięczam ojcu, który przed wojną służył w kawalerii – wspomina Marian Mikuła. – Skończyłem gemmologię na Uniwersytecie Wrocławskim, ale zawsze chciałem mieć własną działalność, żeby nie być zależnym od żadnych kierowników czy dyrektorów. Chciałem robić repliki dawnej broni i przedmiotów użytkowych. Z początku byłem samoukiem. Uczyłem się od innych ludzi i z literatury, której na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych było jak na lekarstwo.
Miecze, dzbany, zbroje
W 1971 r. pan Marian zarejestrował działalność rzemieślniczą.
– Wszystko trwało kilka miesięcy, gdyż urzędnicy domagali się łapówki. Nic im nie dałem i w końcu wydali mi zezwolenie. W 1973 r. całkiem przypadkowo zgłosił się do mnie znajomy, który miał kontakty w filmie. Zapytał, czy mógłbym wykonać naczynia z epoki do filmu „Kopernik” Ewy i Czesława Petelskich. Z mosiądzu i miedzi wykonałem techniką drykowania – czy jak kto woli wyoblania – kilka stylowych naczyń, w tym wysoki dzban, który potem był wykorzystywany w wielu filmach, w tym w „Potopie” i „Bitwie pod Warną” Romualda Dobrzyńskiego. I tak to się zaczęło.
Kopia tego dzbana wraz z innymi wyrobami polskiego rękodzieła została potem podarowana szachowi Iranu Rezie Pahlawiemu podczas jego drugiej wizyty w naszym kraju w sierpniu 1977 r.
Trudno zliczyć, do ilu filmów pan Marian wykonał szable, rapiery, nadziaki, sztylety, buzdygany, buławy, kopie, zbroje, tarcze, bagnety, siekiery, a nawet pistolety, armaty część głowni się chowała, co pozwalało zadawać bezpieczne pchnięcia. Można powiedzieć, że w latach siedemdziesiątych nie było filmu kostiumowego, do którego nie zamawiano by broni u tarnowskiego rzemieślnika.
– W PRL-u wszystko było postawione na głowie. Mimo że prowadziłem oficjalną działalność, to musiałem moje wyroby wstawiać do DESY (przedsiębiorstwo państwowe Dzieła Sztuki i Antyki – przyp. autora), która następnie sprzedawała je filmowcom. To była bardzo trudna i odpowiedzialna praca. Z jednej strony wymagano ode mnie, żeby wszystko było na wczoraj, z drugiej zaś moja broń była wykorzystywana w scenach pierwszego planu, musiała więc być zrobiona zgodnie z wymaganiami epoki i mieć najwyższą jakość. Naostrzone szable były przygotowane do prawdziwego fechtunku. Gdyby przeniesiono je w dawne czasy, to z powodzeniem dałyby sobie radę w prawdziwej walce. Dlatego aktorzy musieli mieć pojęcie o szermierce, tak jak grający Michała Wołodyjowskiego Tadeusz Łomnicki.
Najbardziej znane filmy z dorobku pana Mikuły to, oprócz „Potopu”, „Ogniem i mieczem” (oba wyreżyserowane przez Jerzego Hoffmana), „Piraci” Romana Polańskiego, „Lalka” Ryszarda Bera (z Małgorzatą Braunek, Jerzym Kamasem i Bronisławem Pawlikiem), „Kazimierz Wielki” Petelskich. Duże zamówienia pochodziły także z „Ojca królowej” Wojciecha Solarza, filmu o próbie porwania ojca Marysieńki, żony Jana Sobieskiego. To wszystko jednak nic przy „Zamachu stanu” Ryszarda Filipskiego, do którego pan Marian zrobił ponad 600 szabli. Przy takiej skali musiał zatrudniać kilkanaście osób.
Kradzieże były normą
– Mimo że w mojej pracowni mam wiele współczesnych maszyn i urządzeń, to zawsze starałem się stosować techniki dawnych mistrzów: ręczne kucie, szlifowanie, osadzanie kamieni półszlachetnych, zdobienie srebrem i złotem. Pewnie dlatego tak często moje wyroby ginęły na planie, czasami jeszcze w czasie robienia zdjęć. Podczas kręcenia „Zamachu stanu” szable po prostu znikały, a po zakończeniu zdjęć praktycznie nie było już ani jednej sztuki. Do tego filmu pożyczono też kilkanaście prawdziwych karabinów z epoki. Do ich pilnowania wyznaczono specjalnych pracowników, a mimo to kilka sztuk ukradziono. Takie kradzieże to była wówczas norma.
W sztokholmskim muzeum znajduje się wierna kopia karety koronacyjnej królowej Krystyny (córka Gustawa Adolfa II, która abdykowała w 1654 r.). Ozdobne elementy metalowe powozu zostały wykonane w Tarnowie.
– Kiedyś przyjechał do mnie człowiek z Warszawy, który podawał się za kolekcjonera i handlarza dziełami sztuki. Zamówił 25 czy nawet 30 szabli z okresu powstania styczniowego i wojny 1920 r. Na pierwszych, zgodnie z oryginałami, zrobiłem inskrypcje: „bij Moskala”, na drugich: „bolszewika goń”. Gdy sprzedał wszystkie, przyjechał do Tarnowa, zamówić kolejne i powiedział, że większość tych szabli kupili wysocy oficerowie z Rakowieckiej (siedziba Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i MON-u). Niektóre moje szable trafiały do władz najwyższego szczebla. Nie będę wymieniał nazwisk, ale to byli ludzie na stanowiskach od ministra kultury wzwyż.
Z czasem płatnerz zrezygnował ze współpracy z filmem, koncentrując się na zleceniach od muzeów, grup rekonstrukcyjnych i kolekcjonerów.
Na Jasnej Górze znajduje się szabla hetmana Stefana Żółkiewskiego, która nie ma klingi, tylko pochwę i rękojeść. W ramach pracy doktorskiej „Wybrane techniki i technologie metaloplastyczne w restauracji dzieł sztuki” pan Marian wykonał jej wierną kopię (oczywiście z klingą). Szabla była zdobiona złoconym srebrem oraz osadzonymi w złocie turkusami.
Prywatny kolekcjoner zapłacił za nią 100 tys. zł, ale nie była to najwyższa suma, jaką oferowano za militaria Mariana Mikuły.
W tarnowskiej pracowni powstało też wiele zbroi, od średniowiecznych, wykorzystanych w „Kazimierzu Wielkim”, po husarskie i każda sprawdziłaby się podczas walki w swoich czasach. Z tym że w przeciwieństwie do dawnych zbroi husarskich skrzydła nie były ozdobione orlimi piórami tylko piórami… indyków.
– Mam 80 lat i w tym roku zamierzam wiosną zorganizować w Krakowie przekrojową wystawę moich prac. Potem raczej nie będę już robił militariów. To nie oznacza, że spocznę na laurach. Mam dwa licencjaty, studia, doktorat. Teraz przydałaby się habilitacja.