W piątek 3 stycznia w okolicach skrzyżowania wąskiej ul. Ordona z jeszcze węższą ul. Jana Kazimierza na warszawskiej Woli panował duży ruch. Tuż po godz. 17 z pobliskiej Żabki wyszedł 14-letni Maksym i wmieszał się w tłumek przechodniów wracających z zakupami, do domu miał mniej niż pięć minut. Jedna z przemysłowych kamer zarejestrowała moment wypadku: na nieostrym nagraniu Maksym wchodzi na przejście dla pieszych przez ul. Ordona, a chwilę później rozpędzony biały dostawczak uderza chłopca bocznym lusterkiem i wciąga pod koła. Auto jedzie w stronę kamery, z klatki na klatkę obraz jest więc coraz lepszy: samochód przejeżdża po leżącym 14-latku, ale się nie zatrzymuje. Podbiegają przechodnie. Jeden z mężczyzn reanimuje nastolatka (jest zawodowym żołnierzem, wie, jak to robić), udaje mu się przywrócić krążenie, ale obrażenia wewnętrzne są zbyt poważne. Maksym umiera w szpitalu.
Bogata przeszłość „Kulawego”
Kilkadziesiąt godzin później, po zatrzymaniu przez policję, kierowca białego busa, Andrzej K., powiedział, że nie zauważył, iż potrącił chłopca, choć usłyszał dziwny „głuchy huk”. To możliwe: panował styczniowy zmierzch, lampy jadących z przeciwka aut nie poprawiały widoczności. Po zderzeniu 43-latek pojechał na pobliską stację benzynową, gdzie kupił kanapkę i jakby nigdy nic wracał tą samą ulicą. Jak powiedział, gdy zauważył w pobliżu przejścia dla pieszych policję i zbiegowisko, zrozumiał, że mógł kogoś potrącić, przestraszył się i uciekł. Inna, zakładana przez policję wersja, jest bardziej prozaiczna. Mógł być po prostu pijany, w momencie zatrzymania u jednego z członków rodziny miał blisko 2 promile alkoholu. Poza tym nie miał prawa jazdy, które ponad rok wcześniej odebrano mu za… jazdę po pijanemu.
Subskrybuj