Nowicki kilkoma rolami wszedł do historii polskiego teatru, jedną, dwoma do historii polskiego filmu. Zapisał się na trwałe w pamięci zbiorowej Polaków. Nawet tych, którzy nie widzieli go w „Biesach” Wajdy/ Dostojewskiego ani „Nocy listopadowej” Wyspiańskiego w reżyserii Wajdy. Nie wstrząsnął nimi jako Rogożyn w „Nastasji Filipownej” Dostojewskiego, choć utkwił na pokolenia jako Wielki Szu w filmie Chęcińskiego. W panoramie Krakowa
przybysz z odległego Kowala
stał się elementem jakby organicznym, a jego przyjaźń z Piotrem Skrzyneckim i krakowską bohemą czasu późnego Gierka obrosła legendą. Nowicki jako człowiek dzielił ludzi na tych, którzy go uwielbiali i tych, których zrażał. Należę do tych drugich, którzy – nie bacząc na nutę kabotyństwa Nowickiego – do dziś czują ducha najwyższej sztuki po spektaklu Wyspiańskiego w Starym Teatrze, czują – niczym ozon po burzy – chemię między nim, wielkim księciem Konstantym, i Teresą Budzisz-Krzyżanowską w roli księżnej łowickiej. Do dziś słyszę, jak Nowicki zwraca się do niej słowami: – Ty, piękna… Cisza na widowni była wtedy ciszą absolutu.
Droga Nowickiego z Kowala w świat była długa i niełatwa. Próżno szukać w niej heroizmu, gdyż najwięcej kłód pod nogi rzucał sam sobie. Niesionego fantazją wyrzucano go ze szkół, przenoszono z Bydgoszczy do Poznania i Łodzi. Błyszczy niesubordynacją i lukami w edukacji, a daje się zauważyć dzięki inteligencji. Na maturze z polskiego robi 12 błędów ortograficznych, ale ujęcie tematu przynosi mu „amnestię”. Z marszu zdaje do łódzkiej Filmówki, skąd po roku go wyrzucają. Inteligencja tu nie wystarcza. Kopie węgiel na Śląsku, przez rok ociera się o świat, o którym nie zapomni. „Pod ziemią uczył się odpowiedzialności – pisze Aleksandra Szkarłat, jak w szkolnePowyższe słowa reżysera Jacka Bromskiego nie mają związku z aktorskim kunsztem Jana Nowickiego, ale trafiają w przesłanie jego opasłej biografii, w której rozpasane życie intymne jest fabularną dominantą. Z tego powodu dzieło mogłoby być z dwieście stron krótsze, bo nadmiar szczegółów i cytowań nie wnosi do obrazu artysty niczego. Ale może dziś tak trzeba? j czytance – poczucia obowiązku i podejmowania decyzji. Szkoła życia, najlepsza pod słońcem”. Zdaje do krakowskiej szkoły teatralnej, choć ten wybór nadal nie określa jego celu. „Gra na przeczekanie. W swe predyspozycje zawodowe uwierzy, gdy na szkolnej scenie wystąpi z Mikołajewską w sztuce Arthura Millera «Widok z mostu», a koledzy zgodnie orzekną, że scena, w której zagrał Janek, jest najlepsza”. W Nowickim rodzi się poczucie własnej aktorskiej wartości. Poznał Leszka Długosza, który powie autorce biografii: – „Zwierzał mi się wtedy, co chciałby robić, jak widzi aktorstwo. Już wtedy, do czego publicznie się jeszcze nie przyznawał, wyznał mi, że nigdy nie wyjechał ze swojego Kowala. Że to jest jego miejsce i bez względu na to, co go czeka, on zawsze będzie stamtąd”. Udowadnianie światu, gdzie jego korzenie, stanie się niemal obsesją aktora. Dowiedzie tego ostatecznie, gdy do Kowala powróci. Zbuduje tu dom, sprowadzi dwie kolejne żony, gdzie będzie się spotykał z dziećmi, Łukaszem i Sajaną.
Subskrybuj