Wybór prezydenta wyznaczy kierunek polskiej polityki na najbliższe dwa lata.
Kohabitacja – to termin znany z francuskiej polityki, który oznacza, że władzę wykonawczą sprawują dwa przeciwstawne obozy w tym samym momencie. Dla polityków starszej daty, takich jak generał Charles de Gaulle, taka sytuacja była aberracją. Francuski generał patrzący na przechodniów z cokołu stojącego przy warszawskich Alejach Jerozolimskich uważał, że jedyna prawdziwa władza to władza absolutna. Według niego jeśli frakcja, z której pochodził prezydent, traciłaby rząd, byłoby to wotum nieufności także dla prezydenta, który tym samym powinien podać się do dymisji.
Umówmy się, że w przypadku Andrzeja Dudy jest to scenariusz, na który nie mamy co liczyć. Polski prezydent będzie raczej zerkać na lokalne podwórko. Ciekawym przykładem kohabitacji był czas rządów Jerzego Buzka, gdy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Buzek chciał przeprowadzić cztery wielkie reformy, co zasadniczo mu się udało. Prezydent – owszem wetował ustawy AWS – ale nie robił tego na ślepo. Dziś, analizując decyzje płynące z „dużego pałacu”, można dojść do wniosku, że Kwaśniewski stawał okoniem przede wszystkim wobec rozdawnictwa, które przy braku dobrej woli można by nazwać kampanią wyborczą Mariana Krzaklewskiego.
Subskrybuj