Nie zjadły jej nerwy, choć uchodziła za murowaną faworytkę do złota. Wielka ulga i wielka duma!
Powszechnie wiadomo, jak ważna na olimpiadzie jest silna psychika odporna na stres. Wygrać z własną głową, żeby cztery lata przygotowań nie poszły na marne, jest bardzo trudno. W Paryżu przekonywaliśmy się o tym niemal codziennie. – Niestety. Tak niewiele zabrakło. Ależ szkoda. Stracona szansa. Było tak blisko… – mówiono wielokrotnie o naszych. Na szczęście z wyłączeniem rewelacyjnej Aleksandry Mirosław, która dała radę i do Polski przywozi wymarzone złoto. Według bukmacherów to nie mistrzyni kortów tenisowych Iga Świątek była naszą główną kandydatką do zdobycia najcenniejszego medalu, a właśnie 30-letnia lublinianka. – Jestem na pewno bardzo szczęśliwa. Wiem też, że zaprocentowała ciężka praca, jaką wykonaliśmy razem z całym moim sztabem trenerskim przez ostatnie miesiące. Przygotowywaliśmy się do tego i zrobiłam po prostu swoją robotę! – komentowała na gorąco swój życiowy sukces dla Eurosportu.
Zanim do tego doszło i zanim Polka mogła posłuchać Mazurka Dąbrowskiego odegranego na jej cześć, pokazała klasę i kunszt w eliminacjach: 6,21 sekundy! Z nowego rekordu świata Mirosław cieszyła się raptem pięć minut, bo… sama pobiła go w kolejnym biegu! Wtedy to stoper zatrzymał się na fenomenalnym wyniku 6,06 sekundy, co uświadomiło wszystkim, że złamanie symbolicznej bariery 6 sekund jest możliwe w kobiecej wspinaczce sportowej na czas. A jeszcze przed startem igrzysk wydawało się, że to niemożliwe. Warto podkreślić, że dyscyplina, w której specjalizuje się Polka, debiutuje na igrzyskach w Paryżu. Wcześniej, w Tokio, obserwowaliśmy zmagania we wspinaczce łącznej, na co składały się trzy konkurencje: bouldering, prowadzenie i właśnie wspinaczka na czas. Mirosław zajęła czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej. Wysokie, ale i znienawidzone przez ambitnych sportowców. Już wtedy była najlepsza w „swoim fachu”, ponieważ zdominowała zawody szybkościowe. Wystarczyło potwierdzić tę dominację i utrzymać dyspozycję do kolejnych igrzysk. Tylko tyle i aż tyle…
W półfinale doczekaliśmy się polsko-polskiego pojedynku, bo na ściance w Paryżu wyśmienicie radziła sobie także 22-letnia Aleksandra Kałucka. Musiała uznać wyższość starszej imienniczki, ale półfinałową przegraną szybko odbiła sobie w walce o brąz. Z solidną przewagą pokonała Indonezyjkę Rajiah Sallsabillah. Mirosław w wielkim finale miała trudniejsze zadanie, bowiem Chinka Lijuan Deng pędziła w prawie identycznym zawrotnym tempie. Zdecydowało… 0,08 sekundy! O tyle lepsza była Polka, dla której 7 sierpnia 2024 roku marzenia i sny stały się rzeczywistością.
Drogę na szczyt Aleksandry Mirosław nerwowo obserwował jej mąż, a zarazem trener Mateusz Mirosław. – Cały czas czułem, że da radę. Widziałem, jaką pracę wykonuje na treningach i wierzyłem, że zrealizuje swój plan. A pracowała na to całe życie! – pękał z dumy w rozmowie z TVP Sport. Poznali się na studiach, na AWF-ie w Warszawie. Zaręczyli się w lipcu 2017 roku, a niecałe dwa lata później wzięli ślub. Nasza złota mistrzyni olimpijska podkreśla, jak wielkim wsparciem jest dla niej mąż. Wyjątkowo dobrze wychodzi im godzenie życia zawodowego z prywatnym. Mieszkają w Lublinie, gdzie Aleksandra trenuje w Centrum Wspinaczkowym „Kotłownia”. Ponadto służy w Wojsku Polskim, gdzie ma stopień starszej szeregowej specjalistki. Może liczyć na awans, co zapowiedział minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, pisząc w serwisie X: Wszyscy wojskowi sportowcy, którzy podczas igrzysk zdobyli lub zdobędą medal, zostaną awansowani oraz specjalnie wyróżnieni. Zaczniemy od st. szer. spec. Aleksandry Mirosław, oczywiście po odbyciu odpowiedniego kursu!
Powiększy się także stan konta 30-latki. Jednorazowo o 350 tysięcy złotych, bo tyle wynoszą finansowe premie dla złotych medalistów w sportach indywidualnych przygotowane przez Polski Komitet Olimpijski i Ministerstwo Sportu i Turystyki. Po 40. urodzinach będzie miała wypłacaną emeryturę olimpijską (ok. 4200 złotych brutto). Diament, obraz, wakacyjny wyjazd, ale i dwupokojowe mieszkanie to kolejne nagrody. Jednak lubliniankę najbardziej cieszy upragniony złoty krążek.
Bałabym się wspinać po ścianach wieżowców
(Fragment wywiadu przeprowadzonego w „Angorze” przez Tomasza Zimocha w 2019 r.)
– Jakie są zasady wspinania na czas?
– Zawody rozgrywane są na ścianie o wysokości 15 metrów, takim samym kącie nachylenia, o identycznym tarciu i z takimi samymi uchwytami.
– Najpierw rozgrywane są wyścigi eliminacyjne?
– Tak, a potem eliminujemy się już w bezpośredniej walce. Systemem pucharowym walczymy aż do finału (…).
– Kto jest predestynowany do odnoszenia sukcesów: osoba z długimi rękoma i nogami?
– Każda wygląda inaczej, jestem jedną z niższych zawodniczek, trzeba styl wspinania dopasować do własnej budowy.
– Trzeba być silnym fizycznie?
– Należy być atletycznym, a jednocześnie uniwersalnym, mieć siłę w rękach i nogach, ale posiadać ogromną dynamikę. Na sukces składa się wiele cech motorycznych. Ciało jest w pewnym sensie moim narzędziem. Nie ukrywam, że jestem inaczej zbudowana niż normalna kobieta chodząca ulicami, ale nie uważam, że sport zrobił ze mnie olbrzymią umięśnioną kobietę. I tak najważniejsza jest głowa. Aspekt psychologiczny jest nawet bardziej istotny od fizycznego (…).
– Wspinacie się po tak samo zbudowanych ściankach. To tak jakby pianista grał tylko Bacha.
– Nie odczuwam monotonii, choć docierają do mnie takie głosy. Sprinter też tylko biega 100 metrów, cały czas ma tę samą bieżnię. W mojej dyscyplinie przygotowania ulegają ciągłej zmianie, bo wiedza o treningu motorycznym nieustannie się poszerza.
– Poprzedni rok miał być ostatni w pani karierze sportowej?
– Rzeczywiście miałam spore rozterki, bo nie najlepiej mi się wiodło i nie wiedziałam, czy nadejdą wielkie sukcesy. Było pasmo porażek, dodatkowo odniosłam kontuzję, ale wywalczyłam wreszcie tytuł najlepszej zawodniczki na świecie. Ponadto rozbudziłam olimpijskie marzenia. Wspinaczka po raz pierwszy pojawi się w programie igrzysk w 2020 r. w Tokio. Z trenerem podjęliśmy więc świadomą decyzję, że będę startować dalej (…).
– Wspinałaby się pani po ścianie Pałacu Kultury w Warszawie?
– Raczej nie. To nie mój styl, ale szanuję ludzi, którzy wdrapują się po ścianach wieżowców. Nie uważam, że jest to coś złego. Nie zrobiłabym tego, bo bałabym się, i to bardzo. Strach wygrałby ze mną. Wspinanie na czas jest bardzo bezpieczne. To nie jest sport ekstremalny, są zabezpieczenia, liny, sprzęt asekuracyjny. Bardzo rzadko zdarzają się wypadki, a jeśli już, to wynikają wyłącznie z ludzkiego błędu.